[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zarono! jęknęła zdyszanym głosem. Jej pierś falowała z wyczerpania i przestrachu.
Zatoczyła się i pewnie by upadła, gdyby rudy żeglarz nie podtrzymał jej.
Ta czarna świnia, co? Zabrał się teraz do porywania dziewcząt? Niech mnie usmażą jak
szczura lądowego, ale wolałbym psy całować, niż patrzeć na jego gębę. Teraz już nic ci nie
zrobią, na róg Heimdala i topór Mitry! Nie bój się, ze mną jesteś bezpieczna, ale cóż tu się
wyprawia?!
Marynarz z Północy odwrócił się, wyciągając wielki kord z pochwy. Za krzakami rozlegał się
coraz głośniejszy łoskot. Po chwili zza zasłony zarośli wypadł zwalisty mężczyzna i zatrzymał
się na ich widok. Ku zaskoczeniu Chabeli, mężczyzna był jej znajomy.
Kapitan Conan! zawołała.
Oczy Cymmerianina zwęziły się. Popatrzył na rudowłosego chwata z wyciągniętym kordem i
kryjącą się za nim czarnowłosą dziewczynę w postrzępionej szacie, ledwie okrywającej jej
zmysłową figurę. Dziewczyna była dziwnie znajoma, lecz nie miał czasu na rozważanie, gdzie
ją poznał.
Uciekajcie! krzyknął. Goni mnie potwór z świątyni! Biegnijcie za mną, pogadamy
pózniej! Słowom Conana przydał powagi znacznie głośniejszy hałas za jego plecami.
Cymmerianin chwycił nadgarstek Chabeli i pociągnął ją za sobą na przełaj przez zarośla.
Marynarz z Północy ruszył ich śladem. W końcu uznali, że udało się im odsądzić od
prześladowcy. Gdy przystanęli dla złapania tchu, Conan zapytał drugiego żeglarza:
Czy na tej przeklętej wyspie nie ma żadnego pagórka ani urwiska? Ta kamienna ropucha
pewnie nie umie się wspinać.
Na włócznię Wodena, nie ma tu ani jednego wzniesienia, druhu zabrzmiała
odpowiedz rudzielca. To najwyższe miejsce na wyspie, z wyjątkiem ostrogi na północnym
wschodzie, która się kończy urwiskiem. Ale to na nic, ląd wznosi się łagodnie; potwór pogoni
za nami bez trudu& Znowu się zbliża!
Pokaż mi drogę do tego urwiska powiedział Conan. Mam plan.
Rudzielec wzruszył ramionami i pobiegł przez dżunglę. Gdy Chabeli zabrakło sił, Conan
wziął ją na ręce. Hoża dziewczyna sporo ważyła, lecz olbrzymi Cymmerianin niósł ją bez
wysiłku. Za sobą słyszeli łoskot tratowanych przez potwora zarośli.
Godzinę pózniej, gdy słońce zniżało się ku horyzontowi, trójka podrapanych, obszarpanych i
wyczerpanych uciekinierów dotarła do podstawy wzniesienia. Trójkątna ostroga zwężała się
w szpic, jak dziób okrętu. Conan przypomniał sobie, że widział ją, gdy Szelma okrążał
północny brzeg wyspy.
Rudzielec przejął dziewczynę od Cymmerianina. Potykając się, posuwali pod górę. Dżungla
kończyła się u podstawy wzniesienia. W połowie drogi do szczytu rudzielec posadził Chabelę
na ziemi. Dwaj śmiałkowie przystanęli, by zorientować się, czy kamienny potwór nadal ich
ściga.
Monstrum nie ustało w swoich wysiłkach, o czym świadczył trzask łamanych palm.
Na Ymira i Mitrę, jaki masz plan? rzucił zdyszany żeglarz.
Biegniemy na szczyt mruknął Conan i ruszył pierwszy. Na wierzchołku cypla wychylił
się za jego skraj i popatrzył w dół. Kilkadziesiąt łokci niżej spienione fale przelewały się w tę i
z powrotem przez szeroką rafę ze zwalonych głazów, których ostre krawędzie sterczały w
górę, a połamane powierzchnie lśniły wilgocią. Między kłami skał widniało parę utworzonych
przez przypływ kałuż.
Obejrzawszy się, Chabela krzyknęła zduszonym głosem. Przysadzisty kamienny idol
wynurzył się z dżungli. Wlokąc liście paproci, które uczepiły się jego skóry, biegł właśnie pod
górę. Jego siedmioro oczu po chwili wypatrzyło trójkę zbiegów. Potwór przyśpieszył kroku.
Odciął nam drogę odwrotu powiedział rudzielec. I jak teraz biedni żeglarze mają
opuścić statek?
Bez obawy odparł Conan i zwięzle przedstawił swój plan.
Tymczasem olbrzymia ropucha posuwała się pod górę. Jej siedmioro ślepi lśniło w świetle
zachodzącego słońca. Znalazłszy się bliżej, potwór zmienił krok, zaczął poruszać się żabimi
skokami. Za każdym razem, gdy kamienne cielsko spadało na ziemię, grunt dygotał.
Zbliżający się idol rozdziawił wyczekująco paszczę.
Schyliwszy się, Conan zebrał kilka kamieni.
Teraz! krzyknął.
Na jego rozkaz Chabela i rudowłosy żeglarz pobiegli w przeciwne strony. Conan został na
skraju urwiska, by samotnie zmierzyć się z potworem. Gdy dwójka uciekinierów rozbiegła się,
potwór przystanął. Toczył zielonymi ślepiami, wyraznie zastanawiając się, kogo ścigać.
Chodz tu! ryknął Conan ciskając kamień. Pocisk odbił się z hukiem od pyska potwora.
Zaraz za nim poleciał kolejny kamień, trafiając w jedno ze ślepi. Zielony blask oka przygasł.
Nim Conan zdołał rzucić trzeci kamień, potwór napiął masywne zadnie łapy, szykując się do
ostatniego skoku, którym dotarłby na szczyt urwiska. Spodziewając się łatwego łupu, szeroko
rozdziawił odrażającą paszczę.
Gdy żabi stwór odbił się od ziemi, Conan odwrócił się i skoczył z urwiska. Wywinął kozła w
powietrzu i prosto jak strzała poszybował pomiędzy dwie postrzępione skały. Rozbił taflę
wody wyciągniętymi nad głową ramionami i natychmiast wypłynął na powierzchnię.
Na szczycie potwór wylądował dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał Conan. Skraj
urwiska rozkruszył się pod uderzeniem przednich łap bestii. Posypał się grad kamieni i
osypującej się ziemi. Przednie łapy ześlizgnęły się z urwiska, a rozpędzone cielsko poszło ich
śladem. Przez chwilę kamienny idol balansował na kruszącej się grani, po czym stracił
równowagę i spadł z łoskotem. Obracające się powoli cielsko, nabierając szybkości, zwaliło
się z piekielnym rumorem na skały u podnóża urwiska.
Ociekający wodą Conan wydzwignął się na skałę. Nie wylądował dokładnie tak, jak
zamierzył. Rozdarte ubranie ukazywało krwawiącą szramę na żebrach i udzie, gdzie zawadził
o ostrą kamienną krawędz. Ignorując ból, przyjrzał się resztkom ropuszego idola.
Kamień, chociaż w magiczny sposób tchnięto w niego życie, obumarł. Potwór rozleciał się
na setki odłamków, porozrzucanych u podstawy urwiska. Trzeba było się dobrze przyjrzeć, by
stwierdzić, że głaz wklinowany koło miejsca, w którym zanurkował Conan, jest łapą potwora,
a inny stanowi fragment jego łba. Odłamki monstrum zlały się ze skalnym chaosem, jak
gdyby leżały tu od eonów.
Przeskakując ze skały na skałę, Conan ruszył wzdłuż urwiska, po czym wspiął się na nie.
Niebawem dołączył do dwójki towarzyszy na wierzchołku cypla. Rudowłosy żeglarz
kontemplował szczątki kamiennej ropuchy.
Na pazury Nergala i trzewia Marduka, było na co popatrzeć, druhu! Myślę, że teraz, gdy
poradziliśmy sobie z tym stworem, nadszedł czas, byśmy się poznali. Zwę się Sigurd z
Vanaheimu. Jestem uczciwym żeglarzem, który trafił na tę przeklętą wyspę po zatonięciu
mojego statku. A ty?
Conan przyglądał się księżniczce.
Na Croma! zawołał w końcu. Ty chyba jesteś Chabela, córka Ferdruga?
Owszem powiedziała dziewczyna. A ty jesteś kapitanem Conanem.
Wymieniła jego imię już wcześniej, gdy natknął się na nich, uciekając przed kamiennym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]