[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głową i rękami wci
śniętymi w kieszenie, nie zważając na gęsto sypiący śnieg.
- Jest taki samotny i zagubiony. Czy nie mogłabym mu jakoś pomóc? Czy ty, panie, nie mógłbyś
czegoś zrobić?
Jest sam jak palec na tym świecie.
Zwięty Piotr posłał jej surowe spojrzenie.
- Niektórzy ludzie muszą kroczyć kamienistą drogą, Lillian.
Lilii spojrzała na niego nieśmiało.
- Nigdy nie rozumiałam, czym jest raj, póki nie spotkałam Daniela.
Zwięty Piotr zerknął na Floridę, która też zalała się łzami.
Zdenerwowany, dał jej znak ruchem dłoni, żeby odleciała.
278
Lillian, wstrząsana szlochem, znowu zaczęła patrzeć w dół.
- Jest teraz w kościele. Modli się. Słyszysz go, panie? -
Urwała i przekrzywiła głowę. - Bo ja świetnie słyszę jego prośby.
Zwięty Piotr przysiadł na skraju chmury. Spojrzał na rozciągający się w dole świat, po czym
skoncentrował
uwagę na jednym nieszczęśliwym mężczyznie.
Milczał przez dłuższą chwilę, w końcu przeniósł wzrok na Lilii. Po kilku minutach, które zdawały się
wiecznością, odchrząknął i odezwał się szorstkim głosem:
- No dobrze, Lillian. Opowiedz mi o tym młodym człowieku.
Daniel szukał już wszędzie. Wrócił do niemieckiej piekarni i długo stał przed witryną. Godzinami
przesiadywał
na tej samej ławce w parku, łudząc się nadzieją, że nagle ujrzy Lilii biegnącą przez zaspy, z
kapeluszem podskakującym na plecach. Marzył o tym, by usłyszeć jej radosny śmiech.
Przeczesywanie Washington Market również nie przyniosło rezultatu. Daniel dotykał wszystkich
dzwonków wystawionych na sprzedaż i wypytywał napotkane dzieci, czy przypadkiem nie widziały
Lillian. Była równie nieuchwytna jak Zwięty Mikołaj. Zachodził do wszystkich kościołów i modlił
się żarliwie, ale najwyrazniej nikt nie chciał wysłuchać jego próśb.
O północy, w Wigilię Bożego Narodzenia, ruszył piechotą do opery, nie zważając na chłód i
padający śnieg. Tej nocy wystawiano Mesjasza Haendla. Kręcił się wśród tłumu, póki wszyscy nie
zniknęli we wnętrzu. Co rusz sięgał
do kieszeni, wrzucając monety i banknoty do każdej po
iętej, pordzewiałej puszki wyciągającej się w jego stronę.
Znieg padał coraz bardziej, wzmagał się wiatr. Daniel wrzucił złotą monetę do starej, emaliowanej
miseczki stojÄ…cej 279
obok laski niewidomego, zakutanego w połataną odzież. Spojrzał uważnie na starego człowieka i
powiedział po chwili:
- Zamieć się wzmaga. Czy macie dokąd iść?
- Mieszkam w pobliżu Grand Street, na wschód od Bo-wery.
Niewidomy spróbował się podnieść. Wówczas Daniel spostrzegł, że tamten nie ma rękawic na
powykręcanych reumatyzmem dłoniach.
Pomógł staruszkowi wstać, po czym podniósł powyginaną, emaliowaną miseczkę i wsunął w
zmarznięte dłonie mężczyzny. Odwrócił się i wyjął z kieszeni gwizdek, by przywołać dorożkę.
Rozległ się ostry gwizd i dorożkarz podjechał. Daniel otworzył przed staruszkiem drzwiczki.
- Zapłaciłem dorożkarzowi, żeby dowiózł was pod sam dom - powiedział, pomagając niewidomemu
mężczyznie wsiąść do środka.
Spojrzał na jego pobrużdżoną twarz i głębokie zmarszczki wokół oczu, będące świadectwem wielu
lat ciężkiego życia. Nie zastanawiając się wiele, zdjął z dłoni rękawice i włożył w ręce staruszka,
zaciskając na nich zniekształcone palce.
- Wesołych świąt - powiedział i zatrzasnął drzwiczki dorożki. - Wesołych świąt.
Stał i patrzył, jak powóz oddala się zasypaną śniegiem ulicą, a potem odwrócił się, wcisnął
zmarznięte dłonie do kieszeni i z wielką pustką w sercu ruszył w stronę domu.
Na rogu minął kobietę z Armii Zbawienia energicznie potrząsającą dzwonkiem. Sięgnął do kieszeni
spodni i wtedy się zorientował, że ostatnie pieniądze wydał na dorożkę dla niewidomego staruszka.
Ruszył więc przed siebie, ale po paru krokach zatrzymał się i wyjął złoty kieszonkowy zegarek. Czas
nie był
już istotny. Bez Lilii nic nie miało znaczenia.
280
Podszedł, wrzucił zegarek do skarbonki i znów skierował się ku domowi. Nagle jednak zdał sobie
sprawę, że kobieta przestała dzwonić. Najpierw zamarł, a potem szybko się cofnął.
- Proszę cały czas dzwonić. Bardzo proszę. Bo ilekroć zadzwięczy dzwonek...
- Jakiś anioł dostaje skrzydła i aureolę - usłyszał w odpowiedzi.
- Lilii? - Raptownie uniósł głowę. Obrócił się na pięcie i zsunął z głowy kobiety kapelusz-budkę. Po
jej ramionach rozsypały się srebrzyste włosy. - Lilii!
- Daniel... - szepnęła, a chwilę pózniej była już w jego ramionach.
- Na Boga, Lilii. To naprawdę ty! - Przyciskał ją do siebie z całej siły, bojąc się, że gdy tylko
wypuści ją z objęć -
Lillian znowu zniknie.
- Jestem przy tobie. Wróciłam. - Spojrzała na niego i dorzuciła pospiesznie: -I już nigdy więcej cię
nie opuszczÄ™.
- Dobry Boże. Byłem pewien, że cię utraciłem. -
Chwycił w dłonie jej twarz i zaczął pokrywać pocałunkami. - Szukałem cię wszędzie. Odwiedziłem
każdy zakątek, w którym kiedykolwiek byliśmy razem. Rozdałem mnóstwo pieniędzy. Ale oddałbym
dużo więcej. Oddałbym wszystko, byle tylko cię odzyskać. - Przycisnął ją jeszcze mocniej i
wyszeptał: - Mój anioł.
Położyła mu palec na ustach.
- Twój anioł, Danielu?
- Mój upadły anioł. Jak to dobrze, że do mnie wróciłaś.
Uśmiechnęła się do niego, a potem zerknęła na niebiosa i mrugnęła porozumiewawczo. Wysunęła się
delikatnie z objęć Daniela i spojrzała mu prosto w oczy.
-Widzisz, Danielu, może... pamiętaj, że to jedynie przypuszczenie... ale może zamiast rozpaczać, po
prostu wystarczyło zagwizdać.
Epilog
Dziesięć lat po owym pamiętnym Bożym Narodzeniu w sercu Daniela wciąż rozbrzmiewały dzwonki,
ilekroć całował żonę. Nadal też mieszkali w tej samej wielkiej, narożnej kamienicy, tyle że jej
wnętrze uległo całkowitej zmianie.
Zniknęły cenne dzieła sztuki i kosztowana porcelana.
Zciany domu Stewartów pokrywały teraz niewprawne dziecięce rysunki i portrety Lilii oraz jej córek
i synów.
Najstarszej dziewczynce dała na imię Florida. Bliznięta zostały ochrzczone jako Cherubin i Serafina
- a wołano na nie Cheri i Sera. Synowie otrzymali imiona Piotr i Gabriel na cześć, jak wyjaśniła
Lilii, dawnych przyjaciół, którym wiele zawdzięczała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]