[ Pobierz całość w formacie PDF ]
31
mówiÅ‚y: »A teraz, dzieci...«" - pomyÅ›laÅ‚a Victoria.
Znudzeni młodzieńcy jak automaty wyciągali rękę po paszport, wypytywali poufale o
pieniądze i biżuterię, budząc w człowieku poczucie winy. Victoria, z natury łatwo poddająca
się sugestii, zapragnęła nagle opisać swą jedyną skromną broszkę jako diamentową tiarę
wartą dziesięć tysięcy funtów, tylko dlatego, by zobaczyć wyraz twarzy znudzonego
młodzieńca. Powstrzymała się jednak na myśl o Edwardzie.
Po przejściu rozmaitych kontroli, pasażerowie usiedli i znowu czekali, tym razem w
obszernym pomieszczeniu z bezpośrednim widokiem na lotnisko. Dochodzący z zewnątrz
huk rozgrzewającego się silnika był najbardziej odpowiednim akompaniamentem dla tego
widowiska. Pani Hamilton Clipp z rozkoszą zagłębiła się w monolog o współpasażerach.
- Co za urocze dzieci, te dwa aniołki! Ależ to katorga podróżować tak z dziećmi bez żadnej
pomocy. To chyba Anglicy. Matka ma świetnie skrojony kostium. Ale wygląda na zmęczoną.
Jaki przystojny mężczyzna! Wyrazny typ latynoski. A cóż to za krzyczącą szachownicę ma
na sobie ten człowiek? W bardzo złym guście. Na pewno jakiś biznesmen. Tamten, o tam, to
Holender, stał przed nami przy kontroli. Ta rodzina tutaj to Turcy albo Persowie. Nie widzę w
ogóle Amerykanów. Pewno latają Pan American. A ci trzej panowie rozmawiający ze sobą są
na pewno z koncernu naftowego, jak pani myśli? Uwielbiam patrzeć na ludzi i zgadywać,
kim są. Mąż twierdzi, że mam prawdziwy dar zgłębiania natury ludzkiej. Dla mnie to
normalne, że człowiek interesuje się drugim człowiekiem. Założę się, że to futro z norek
kosztowało trzy tysiące dolarów.
Pani Clipp westchnęła. Dokonała już co prawda oceny swoich towarzyszy podróży, ale była
niezmordowana.
- Chciałabym wiedzieć, na co my właściwie czekamy. Ten samolot rozgrzewał się już cztery
razy. Sterczymy tu i sterczymy. Dlaczego nas nie puszczają? Na pewno mamy opóznienie.
- Nie ma pani ochoty na filiżankę kawy? Mogę skoczyć do bufetu.
- Nie, dziękuję, panno Jones. Piłam kawę przed wyjazdem na lotnisko, mam zresztą tak
rozstrojony żołądek, że wszystko mogłoby mi zaszkodzić. Na co my właściwie czekamy?
Odpowiedz się znalazła, nim jeszcze skończyła pytanie.
Drzwi prowadzące z korytarza, od kontroli celnej i paszportowej, otworzyły się gwałtownie i
jak huragan wypadł z nich wysoki mężczyzna. Urzędnicy linii lotniczych obskakiwali go ze
wszystkich stron. Pracownik BOAC niósł dwa duże zapieczętowane płócienne worki.
Pani Clipp podniosła się z miejsca z ożywieniem.
- To jakaś gruba ryba - zauważyła.
I nie ukrywa tego" - pomyślała Victoria.
W spóznionym pasażerze była jakaś wykalkulowana pogoń za sensacją. Miał na sobie
ciemnoszary płaszcz z wielkim kapturem. Na głowie nosił coś na kształt dużego sombrero,
ale w jasnoszarym kolorze. Miał srebrne, dość długie kręcone włosy i wspaniałe
srebrnoszare wąsy zakręcone na końcach. Wyglądał jak piękny rozbójnik na scenie. Victoria
nie lubiła upozowanych teatralnych ludzi i przyglądała mu się z niechęcią.
Stwierdziła z niezadowoleniem, że urzędnicy na lotnisku nadskakiwali mu na wyścigi.
32
- Tak, sir Rupert. Oczywiście, sir Rupert. Samolot zaraz wystartuje, sir Rupert.
Sir Rupert, powiewając połami obszernego płaszcza, przeszedł przez drzwi prowadzące na
lotnisko. Drzwi zatrzasnęły się za nim gwałtownie.
- Sir Rupert - mruknęła pani Clipp. - Ciekawa jestem, kto to jest.
Victoria pokręciła głową na znak, że nie wie, chociaż miała niejasne uczucie, że
powierzchowność sir Ruperta nie jest jej obca.
- Może to ktoś u was w rządzie? - zasugerowała pani Clipp.
- Nie wydaje mi się - odparła Victoria.
Nieliczni członkowie rządu, których miała okazję ujrzeć na własne oczy, zrobili na niej
wrażenie ludzi, którzy przepraszają za to, że żyją. Tylko na trybunach zachowywali się w
sposób pompatyczny i pouczający.
- Proszę państwa - powiedziała elegancka stewardesa--guwernantka - proszę zajmować
miejsca w samolocie. Tedy, proszę się pospieszyć.
Jej sposób zachowania sugerował, że wyrozumiali dorośli tracą czas przez bandę małych
próżniaków.
Pasażerowie wysypali się na lotnisko.
Wielki samolot stał na pasach, silnik pracował, mrucząc jak olbrzymi, zadowolony lew.
Victoria i steward pomogli pani Clipp wsiąść do samolotu i zająć miejsce. Victoria usiadła
obok niej, przy przejściu. Dopiero kiedy już usadowiła wygodnie panią Clipp i sama zapięła
pasy, zauważyła, że przed nimi siedzi ów ważny gość.
Drzwiczki się zamknęły. W kilka sekund pózniej samolot powoli ruszył po pasach.
Naprawdę lecimy - pomyślała Victoria w ekstazie. -Można mieć trochę stracha. A nuż nigdy
nie oderwie się od ziemi? Zupełnie sobie tego nie wyobrażam".
Samolot kołował bez końca wzdłuż lotniska, potem powoli zawrócił i zatrzymał się.
Rozpoczął się dziki ryk silników. Rozdawano gumę do żucia, cukierki i watę.
Coraz głośniej i głośniej, coraz wścieklej ryczały silniki. I znowu samolot ruszył. Najpierw
powolutku, potem szybciej i jeszcze szybciej - maszyna pędziła po ziemi.
Nigdy się nie oderwiemy - pomyślała Victoria. - Zginiemy".
Szybciej, płynniej, bez drgań, bez wstrząsów - byli w powietrzu, szybowali w górę, robili koło,
lecieli nad parkingiem i główną szosą, w górę, wyżej - w dole śmieszna mała dymiąca
kolejka, domki dla lalek, samochodziki. I jeszcze wyżej; nagle ziemia stała się
nierzeczywista, przestała być czymś ludzkim i żywym - po prostu wielka mapa, a na niej
linie, koła i punkty.
Pasażerowie w samolocie odpięli pasy, zapalili papierosy, otworzyli pisma. Victoria
znajdowała się w nowym świecie, którego długość sięgała wielu metrów, a szerokość
zaledwie kilku, w świecie zamieszkanym przez dwadzieścia-trzydzieści osób. I nic innego
nie istniało.
Wyjrzała przez okienko. Pod nimi - chmury, puszyste warstwy chmur. Samolot leciał w
słońcu. Gdzieś w dole, pod chmurami, znajdował się świat, jej dotychczasowy świat.
Wzięła się w garść. Pani Hamilton Clipp coś do niej mówiła. Victoria wyjęła watę z uszu i
33
pochyliła się ku niej z uwagą.
Sir Rupert wstał z fotela, zdjął szary filcowy kapelusz z szerokim rondem, zarzucił na głowę
kaptur i wyciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na siedzeniu.
Nadęty osioł" - pomyślała Victoria bezpodstawnie uprzedzona do tego człowieka.
Pani Clipp siedziała nad otwartym pismem. Od czasu do czasu trącała łokciem Victorię -
kiedy próbowała przewracać strony jedną ręką, pismo ześlizgiwało się na podłogę.
Victoria rozglądała się po samolocie. Stwierdziła, że podróż samolotem jest właściwie
nudna. Otworzyła pismo, trafiła na reklamę: Czy chcesz podnieść swoje kwalifikacje
stenotypistki?", wstrząsnęła się, zamknęła pismo, wyciągnęła się na fotelu i zaczęła myśleć
o Edwardzie.
Na lotnisko Castel Benito dotarli w ulewnym deszczu. Victoria trochę zle się czuła i musiała
zebrać resztki energii, by pełnić swe obowiązki wobec pracodawczyni. W strugach deszczu
jechali do kwater dla podróżnych. Ważnego sir Ruperta, zdążyła zauważyć Victoria,
oczekiwał umundurowany oficer z czerwonymi patkami na kołnierzu. Pomknęli sztabowym
samochodem do jakiejÅ› rezydencji w Trypolisie.
Podróżnym przydzielono pokoje. Victoria pomogła pani Clipp umyć się, przebrać w szlafrok i
położyć i rozstała się z nią do czasu wieczornego posiłku. Oddaliła się do swego pokoju,
położyła się i przymknęła oczy, szczęśliwa, że nie widzi wznoszącej się i opadającej podłogi.
Obudziła się po godzinie, zdrowa i zadowolona, i poszła pomóc pani Clipp. Bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]