[ Pobierz całość w formacie PDF ]
południu?
W końcu posłaliśmy Okropnego na główną ulicę, żeby złapał tam taryfę i wrócił
nią pod szkołę.
- Zobaczymy się na imprezie? - zawołał za nami, gdy odjeżdżałyśmy, a Lizzie
krzyczała do kierowcy:
- Musimy dogonić samolot!
Jazda na lotnisko East Midlands trwała całe wieki. Wszystko przez koszmarne
korki. Pewnie dlatego, że to piątek. Kolejne pytanie: próbowaliście kiedyś
znalezć kogoś na lotnisku, gdy ten ktoś was nie szuka? Kręci się tam mnóstwo
ludzi. I nikt nie wygląda normalnie. A już na pewno nie jak Star. Było około
setki rodzin z małymi dzieciakami domagającymi się kupna
137
\
\cych siÄ™ na ;e z gumkÄ…
? -jęk,
\durek,
^dczas
my
-j^-dzÄ™! Zw -
??, gdzie pra-
cuj», ^uasta.
^ rzybrała ton słodkiej idiotki i zaszc " przepraszam,
o której odlatuje sa-
molot ? - rangi, gdzie jest wyższa uczelnia?
Zack. tiam powieki. Szare komórki, neurony, synapsy -zabierzcie się za
przekazywanie sygnałów, zbierzcje siły i do roboty. No, dalej!
- To gdzieś pod Paryżem - powiedziałam. -Jej mama wykłada na jakiejś uczelni
niedaleko Paryża. Nie pamiętam nazwy miasta. Lizzie, co robimy?
- Być może musi najpierw polecieć do Paryża? Rzuciłyśmy się pędem przez terminal.
Stanęłyśmy przed
małym telewizorkiem i wyciągnęłyśmy szyje.
%7ładnych lotów do Paryża w najbliższym czasie.
- A więc nie leci do Paryża -jęknęła Lizzie.
- Nie poddawaj się tak od razu - zawołałam.
Pobiegłam to tablicy z rozkładem. Był lot do Paryża dziesięć po czwartej!
Lądował w Paryżu dwadzieścia po piątej! Wrzasnęłam:
- O, nie! Już poleciała! Poleciała samiuteńka!
138
- Nie, nie samiuteńka. fsarv0j0ciejest jeszcze pilot i miłe stewardesy.
-Ale, posłuchaj, Lizzie,ona ^:gdywcześnieJ nie leciała samolotem. Jest
nieszczęśliwa, z^k ^j się, rozchoruje, przestraszy, dostanie w łapy terrorystów;
Ostaoie uprowadzona i...
- Pomocy! - wrzasnęła LizzL j, gatunku! Uprowadzenie! Bomba! Porwanie! Gwałt!
Przez chwilę nie potrafiłam ?^rtec^owa^' CZYto Lizzie-ak-torka czy też Prawdziwa
Lizzie ^ k sję nakręciła. Tak czy inaczej, zadziałało. Podbiegł donas ^ ijcj3nt
w sztywnej kamizelce. Przy pasie miał pistolet. A m^ - telefori komórkowy. Sama
nie wiem, ale wyglądał poważnie
- Co się dzieje, moje panie? " ????*?*" "* Znalazłyście podejrzany pakunek?
- Nie, chodzi o naszÄ… przyjar , jj^Ä™, o Star... znaczy, Ama-rylis. O naszÄ…
przyjaciółkę! Uciek f j. zawołałam. - A jest kiepska w te klocki.
- Gdzie ona jest? Gdzie?- s^i j^ła lizzie. I wtedy je zauważyłam.
Rzędy kolorowych magazyny ? za nimi? Książki.
- Chodz! - zawołałam i rzuć;, - się w stronę książek.
Lizzie ruszyła za mną, ztruc}& }api^c oddech. Kluczyłyśmy między wózkami,
grupkar^ iudzi z kija"! golfowymi, półkami z czasopismami i gruby^- ?^??/???? ze
zÅ‚otymi napisami na okÅ‚adkach. WpadÅ‚am ? -^]cieg°Å› opalonego pana w idiotycznym
szmaragdowym $ ^rero. Mruknął coś bardzo niegrzecznie. Byłam pewna, $ . 0 Star
jest na lotnisku -a musi być, bo gdy odlatywał sarnQ,
jeszcze w szkole - to jest przy książką,
Pierwsza wypatrzyła ją Lizzie
Klęczała w rogu. Spuściła gło^ - pOgra.żyła sie w lekturze.
Usiadłyśmy po bokach.
139
?
? g3 "
fi-
W
3
"? ?
8
$ 8- S" & O % «?
??.?.$* śs
Q- S "g 3 '
*
- Ale wy trzy zawsze trzymacie się razem. Takie z was dobre przyjaciółki! A Star
miała ostatnio dużo na głowie, prawda?
Milczenie. Czułam się okropnie. Sądząc po minie Lizzie, ona również.
- Pobiegła do autobusu - odezwał się ktoś z boku. - Biegła, ile sił w nogach. A
nogi to ona ma naprawdę długie, nie?
To był Chłopiec z Tubą. Patrzył mi prosto w oczy. Powiedział jeszcze raz:
- Star. Ta, na którą mówicie Amarylis. Pobiegła do autobusu. Och! Jaka ulga!
Lizzie złapała mnie za rękę i uwiesiła się na
mnie.
- Dzięki Bogu! - powtarzała. - Dzięki Bogu!
- Nie, nie do naszego normalnego autobusu do domu -wyjaśnił Chłopiec z Tubą. -
Wsiadła do autobusu, który jedzie w innym kierunku.
Rozwiń skrzydła i leć
m
- Zawołajcie Doda! - wrzasnęła Lizzie.
- Nie, Lizzie! Co on poradzi? Wezwie tylko tatę Star, a ja zaczynam podejrzewać,
że to jest właśnie przyczyną kłopotów... Dokąd ona mogła pojechać?
Staliśmy tak w trójkę, a obok nas Chłopiec z Tubą. Wszyscy sztywni z przerażenia.
I wtedy Jono powiedział:
- Słuchajcie, założę się, że pojechała do Francji. Tam jest jej mama, nie?
- A przyjęcie? - zawołała Lizzie. - Przecież by go nie opuściła? Chociaż z
drugiej strony, imprezy to chyba nie jest jej żywioł, prawda?
- Co my zrobimy? -jęknęłam i zalałam się łzami. Ogarnęła mnie najprawdziwsza
panika. - Star nie przeżyje w Paryżu!
134
Gubi siÄ™ nawet w centrum handlowym! Jest taka ufna. KtoÅ› zrobi jej krzywdÄ™!
- Kto? Francuzi nie są aż tacy zli.
- Nie myślałam o Francuzach, Jono, tylko o złych ludziach w ogóle! Star nie
radzi sobie w życiu. Wiem, że jest bardzo mądra, ale takiego codziennego
zdrowego rozsÄ…dku nie ma ani krztyny!
Lodowa kula jeszcze urosła. Teraz wypełniła mnie całą.
- Emmo, już dobrze - powiedział Jono. - Uspokój się. Coś wymyślimy.
Lecz w mojej głowie rozlegał się głośny krzyk: Panika! Absolutnie prawdziwy atak
paniki!
Nie chcę nigdy mieć dzieci. Wystarczy, że trzeba się martwić o przyjaciół.
- Nie mogła zajechać daleko. Nie ma pieniędzy - powiedział.
-Owszem, ma! Zarabia w herbaciarni. Staruszkowie upierajÄ… siÄ™ przy zostawianiu
skromnych napiwków. Alfred, pani Blake i Violet... Ona prawie nie wychodzi z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]