[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o jego policzek i zmarszczyła nos. Aleś ty zarośnięty.
OgolÄ™ siÄ™.
Nie, taki mi siÄ™ podobasz.
PodrapiÄ™ ciÄ™.
To zależy, jak długo zamierzasz mnie całować.
Bardzo długo zamruczał i pokusił się o małą
demonstracjÄ™.
Okej oznajmiła minutę pózniej. Rzeczywiście
lepiej się ogól. Ale najpierw śniadanie.
Jest wpół do szóstej.
Siła przyzwyczajenia. Zawsze się budzę o tej
porze.
Zciągnął z niej kołdrę i błądził spojrzeniem po jej
nagim ciele.
Hm. Dzień dobry rzekła z uśmiechem, widząc
jego reakcjÄ™.
Dzień dobry.
Pocałował ją, ale po chwili go odepchnęła.
Aha, dalej jesteś nieogolony, a ja głodna.
Westchnął, usiadł na łóżku i sięgnął po słuchawkę.
Co ci zamówić?
Coś egzotycznego. Chociaż wiesz co, napiłabym
siÄ™ herbaty.
Bardzo to egzotyczne. Czyli dla ciebie herbatÄ™?
Zwinia. Uderzyła go poduszką. Herbatę i...
Mmm?
Grzankę. Gorącą grzankę z masłem, i miód,
i jeszcze jogurt naturalny. Miód i koniecznie wino-
grona!
Dla siebie zamówił jajecznicę i wędzonego łososia,
po czym poszedł do łazienki.
Bajka! westchnęła błogo, kiedyskończyli śnia-
danie. Zostało trochę tej herbaty?
Napełnił jej filiżankę i patrzył na nią szczęśliwy.
Jest śliczna i ma niesamowite oczy, lazurowe, choć
kiedy ją całował, wydawały się granatowe, i takie
piękne, zmysłowe ciało, które tylko czekało na piesz-
czoty.
Nagle Meg spojrzała na niego z zagadkowym
uśmiechem.
Powiedz mi, kochasz się ze wszystkimi, za który-
mi chodzisz z kamerÄ…?
Tylko z kobietami odparł z powagą, ale usta mu
zadrgały.
Meg przewróciła oczami i cisnęła w niego podusz-
ką. Odbił ją w locie, roześmiany, ale szybko spoważ-
niał i zapewnił:
To był pierwszy raz.
Jasne, a ta korespondentka wojenna? Jest całkiem
Å‚adna.
Lena Murray? Nie jest w moim typie.
A ja tak? spytała z niedowierzaniem w głosie.
Dziwne to, lecz prawdziwe odparł, kryjąc u-
śmiech. Przecież tu jestem.
To dobrze oznajmiła dziwnie zadowolona i wy-
mknęła się do łazienki.
Pięć minut pózniej stanęła przed Benem i rzuciła
wilgotny ręcznik na podłogę.
Skoro już się ogoliłeś, może to jakoś wykorzys-
tamy? spytała nieśmiało.
Wciągnął ją do łóżka i nagle zmarszczył czoło.
Co się stało?
Jak tak można! mruknął gniewnie, dotykając jej
siniaka. Zamordowałbym ich na miejscu.
To tylko głupie, wystraszone dzieciaki.
Lepiej żebym ich nie dorwał, bo będą mieli
powody do strachu.
Ben? szepnęła, gdypocałował fioletowysiniec.
Uhm?
Kochaj siÄ™ ze mnÄ….
Właśnie zamierzałem to zrobić.
Objął ją delikatnie, ucałował każdy skrawek jej
ciała, a potem zapomniała o wszystkich zmartwie-
niach.
ROZDZIAA DZIEWITY
Ostatni dzień zdjęć.
Uhm. Może ostatni w mojej karierze.
Ben zacisnął dłonie na kierownicy. Meg spojrzała
na niego ze zdumieniem.
Mówisz serio? Pete przebąkiwał coś o następnej
edycji.
Wiem. I nagle zrozumiałem, że mam dość. Dość
tragedii, dość popularności, dość Pete a.
A co potem?
Nie mam pojęcia mruknął, wzruszając ramiona-
mi. Zostanę kierowcą ciężarówki?
Masz chociaż prawo jazdy na ciężarówki? za-
pytała.
Nie. Może skorzystam z propozycji Sama Pecka.
Ale... To szaleństwo! Ben, jesteś lekarzem. Tyle
lat nauki, stażu, talent, wszystko ma iść na marne?
Wszystko jedno, bylebym robił coś pożytecz-
nego. Mogę być strażakiem.
Przecież to niebezpieczne. %7łycie ci niemiłe?
Zdenerwowała się, serce biło jej jak oszalałe.
Miłe.
Więc czemu?
Muszę z czegoś żyć, a tego, co potrafię najlepiej,
po prostu nie chcę już robić. Nie pytaj, Meg, proszę cię.
Umilkła rozczarowana.
Pośpieszmysię lepiej, już prawie dwunasta. Masz
w szpitalu jakieÅ› ubranie na zmianÄ™?
Owszem, z wczoraj, najwyżej narzucę świeży
fartuch. A ty?
Nie wyglądam jak z żurnala, ale trudno. Przynaj-
mniej nie wystąpię w tych samych starych dżinsach
odparł, przyglądając się sobie z krytyczną miną.
Czemu je w ogóle nosisz? spytała wesoło.
Bo to wkurza Pete a odparł i uśmiechnął się
bezczelnie. Znasz lepszy powód?
Parking pękał w szwach. W niedzielę był dzień
odwiedzin i do chorych zjeżdżały się rodziny, tym
razem jednak i ludzi, i samochodów było więcej niż
zwykle. Zaledwie weszli na oddział, recepcjonistka
rzuciła Benowi ostrzegawcze spojrzenie.
Oho! Najwyrazniej grono twoich wielbicieli roÅ›-
nie szepnęła Meg, wciągając go do najbliższego po-
mieszczenia.
Spojrzał na tłumy w poczekalni i ręce mu opadły.
Witamy Mistera Popularności. Angie wyszła
z sali reanimacyjnej i uśmiechnęła się do Bena. Poży-
czyć ci fartuch? Jest do ciebie kolejka.
Nie trzeba odparł uprzejmie, z trudem przywo-
łał uśmiech i spytał: A gdzie Steve, Pete i Rae?
Przed chwilą ich widziałam. Pete jest nie w sosie.
Jasne mruknął. Meg, może idz się przebrać?
Chyba jakoś przeżyjemy ten dzień. Inaczej przekupię
kogo trzeba, żeby odesłał ich wszystkich do jasnej
cholery.
Daj mi minutÄ™.
Pomyślał, że to ich ostatni wspólnydzień, i zabolało
go serce. Może powinni się dalej spotykać, bez wzglę-
du na to, jak pokieruje swoim życiem. Po chwili
wróciła ubrana w czysty fartuch, z włosami związany-
mi w kucyk. Delikatnie dotknÄ…Å‚ jej twarzy.
Podrapałem cię szepnął ze skruchą.
Nie ty jeden to zauważyłeś odparła z krzywym
uśmiechem.
Ben spojrzał ponad jej ramieniem na Pete a, który
obserwował ich z dziwnym uśmieszkiem, ale Meg
parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
Nie on. Rae. Pożyczyła mi swoje kosmetyki, za-
raz coÅ› z tym zrobiÄ™. Poczekaj chwilÄ™.
Kiedy poszła, Ben spojrzał na Pete a.
Jedno ci trzeba przyznać powiedział z sarkaz-
mem umiesz ściągnąć tłumy. Brawo.
Wiecznymalkontent. Pete westchnÄ…Å‚ i z rozdra-
żnieniem przegarnął włosy. To oni płacą ci pensję,
powinno ci zależeć na popularności. Stąd ta wczorajsza
nagroda, a właściwie dwie, więc nie narzekaj.
Nie nagroda, tylko odznaczenie, i nie przyzna-
ją jej za popularność wycedził Ben. O nic nie
prosiłem, a już na pewno nie ciebie. I jedno ci powiem:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]