[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trop.
Szanowny badylarz tak się wystraszył całym zajściem, że bez pytania przyniósł mi zgubę tego
chłopaka Kuligowski skwapliwie wyciągnął z radiowozu mocno powycieraną dżinsową kurtkę. Przy
okazji obiecał mi też solennie, że wygarbuje córce skórę za utrzymywanie podejrzanych znajomości.
Nic minęło nawet pół godziny, kiedy na skraju lasu zaroiło się od milicyjnych mundurów. Zgodnie z
zapowiedzią sierżanta na miejsce przyjechał również przewodnik z dorodnym owczarkiem niemieckim.
Uwolniony od kagańca Ami przez dłuższą chwilę starannie obwąchiwał podaną mu kurtkę. Wreszcie sapnął
na znak, że jest już gotów i z nosem przy ziemi ruszy! niezbyt szybko wzdłuż płotu okalającego posesję
Bocianów. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów nagle przystanął i parę razy hałaśliwie wciągnął w
nozdrza powietrza. Towarzyszący przewodnikowi Mazurek i Wcisławski przypomnieli sobie, że dokładnie
w tym miejscu uciekinier pokonywał ogrodzenie. Porucznik ze szczerym uznaniem spojrzał na owczarka i
zamierza! właśnie podzielić się spostrzeżeniem z jego panem, kiedy pies nabrawszy widać pewności siebie
szczekną! radośnie i długimi susami puścił się w kierunku lasu.
Wytrenowany w podobnych akcjach przewodnik bez trudu nadążał za swym pupilem, jedynie od cza-
su do czasu hamując nieco jego zapędy szarpnięciem zastępującej smycz długiej linki. Mazurek i Wcisław-
ski radzili sobie znacznie gorzej. Wprawdzie nauczeni doświadczeniem zabrali tym razem latarki, ale i tak
nic byli w stanie dostrzec w porę wszystkich przeszkód, a po kilkunastu minutach biegu zaczęło im brako-
wać oddechu. W dodatku owczarek pozwala! funkcjonariuszom na odpoczynek jedynie wówczas, gdy sam
przystawał przy jakimś rowie lub wykrocie.
Porucznik i chorąży stracili już dobre pięćdziesiąt metrów do przewodnika, kiedy nagle Ami warknął
złowrogo. Przewodnik zatrzymał psa i błyskawicznie odpiął linkę od obroży. Teraz owczarek nie potrzebo-
wał dodatkowej zachęty. Niczym pocisk wyrzucony z katapulty runął do gęsto zarośniętego krzakami rowu i
w chwilę pózniej wśród trzasku łamanych gałęzi rozległ się ochrypły z przerażenia krzyk pochwyconego
mężczyzny.
Mamy łobuza! z wyrazną ulgą w głosie zawołał przewodnik. Ami jak zwykle spisał się na me-
dal!
IV
Jest pan wyjątkowo punktualny Mazurek z uśmiechem powitał Rupućkę. Nie spóznił się pan
ani minuty.
Przecież nie' mogłem sprawić panu zawodu. W końcu nie mniej niż milicji zależy mi. by na żoli-
borskich ulicach panował spokój.
Spróbuje pan rozpoznać drugiego z uczestników poniedziałkowej awantury?
Macie go już pod kluczem? świadek wyraznie się ucieszył.
Wczoraj do pózna w nocy uganialiśmy się za łobuzem po Puszczy Kampinoskiej wyjaśnił po-
rucznik. Jeśli nie zaszła jakaś pomyłka, w co osobiście szczerze wątpię, sprawę zabójstwa Walenika lada
dzień będziemy mogli przekazać prokuratorowi.
W takim razie jestem do pańskiej dyspozycji.
W chwilę pózniej byli już w korytarzyku prowadzącym do aresztu. Oficer przeprosił na moment Ru-
pućkę i pierwszy wsunął się do pomieszczenia, w którym miało zostać dokonane okazanie. Uważnym spoj-
rzeniem zlustrował czekających po drugiej stronic kraty mężczyzn. Czermień i Papoń nerwowo przestępo-
wali z nogi na nogę, zdając sobie widać sprawę, że zaraz wydarzy się cos, co może zadecydować o ich losie.
Pozostała trójka, dość przypadkowo dobrana spośród aktualnych pensjonariuszy aresztu, wymieniała półgło-
sem jakieś uwagi, najwyrazniej traktując udział w okazaniu jako swego rodzaju rozrywkę.
Mazurek skinął profosowi głową na znak, że wszystko w porządku i wrócił po świadka.
Może pan wejść rzucił zachęcająco. Spośród pięciu zatrzymanych wskaże pan tego właści-
wego.
Oni też mnie zobaczą? w głosie Rupućki pojawił się cień niepokoju.
Oczywiście. ?
A nie dałoby się załatwić tego jakoś inaczej?
Nie rozumiem? nagła zmiana postawy świadka zdezorientowała porucznika.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]