[ Pobierz całość w formacie PDF ]

egzaminacyjnej, że władza zmuszona była wydelegować aż trzech asystentów gospodarzy
klas i pana Pazura do wypowiadania grubiańskich uwag pod adresem rodziców, a nawet do
forsownego rozpychania ich Å‚okciami.
Komisja egzaminacyjna składała się z trzech osób: z inspektora gimnazjum, pana
Majewskiego i jednego z nauczycieli. Ten ostatni zresztą nie do całej sprawy zdawał się
przywiązywać wagę, gdyż zajęty był wyłącznie grzebaniem w uchu za pomocą bardzo
cienkich patyczków brzozowych, uciętych z miotły. Cały pęk tego rodzaju instrumentów
wychylał się z bocznej kieszeni jego fraka. Inspektor był mężczyzną ogromnego wzrostu, z
głową porosłą, istnym wygrabkiem rudawych włosów. Jego wielkie, niebieskie oczy
spoglądały tak posępnie i złowrogo, że dreszcz trwogi przejmował nietylko uczniów, ale i
rodziców. Stos papierów, leżący przed inspektorem, służył mu za rodzaj listy przystępujących
do egzaminu: były to prośby i dokumenty kandydatów. Papiery te w miarę, jak nauczyciel
Majewski egzaminował malca inspektor odczytywał z uwagą i dawał swoją notę.
Przesłuchiwanie trwało krótko: dwa, trzy zdania chłopiec czytał, pózniej opowiadał,
wygłaszał jakiś wiersz rosyjski, jeśli go umiał na pamięć, następnie rzucano mu pytanie z
gramatyki i polecano wykonać rozbiór. Rozbiór i pytania, zadawane chłopcom znienacka,
pospolite pytania konwersacyjne, ogłupiały większość niewielkich Polaczków.
Co chwilÄ™ jakiÅ› «zerżniÄ™ty» wychodziÅ‚ na korytarz, gdzie go witaÅ‚a zrozpaczona,
częstokroć zalana łzami twarz matki lub ojca. Malcy, którzy dali odpowiedzi zadawalniające,
na rozkaz inspektora powracali na swe miejsca. Gdy tak przebrano kandydatów, setka ich z
górą zredukowała się do ilości pięćdziesięciu paru. Wtedy pan Majewski rozsadził ich w ten
sposób, że między jednym a drugim była znaczna przestrzeń ławy, i rozkazał pisać dyktando.
Gdy odebrano zapisane kartki, miał miejsce drugi egzamin, bardziej szczegółowy i głównie
zahaczający o pisownię. Indagował teraz sam inspektor, a pan Majewski powtarzał wszystko,
co zwierzchnik jego wykonywał. Kiedy inspektor Sieldiew marszczył swe niskie czoło i
mrużył oczy, - pan Majewski przybierał minę surową, kiedy się natrząsał szyderczo z głupich
mniemaÅ„ maÅ‚ych «przywiÅ›laÅ„ców» na punkcie arkanów etymologji i syntaksy, - pan
Majewski chichotał do rozpuku, kiedy inspektor spoglądał na drzwi ze złością i
podglądającym rodzicom dawał znaki, aby się usunęli i zachowywali cicho, - pan Majewski
trzepał rękami i wykrzywiał się spazmatycznie. Krzesło jego stało nieco w tyle za krzesłem
inspektora, a ta pozycja dozwalała nauczycielowi klasy wstępnej obserwować każdej chwili z
pod oka wyraz twarzy potentata gimnazjalnego. Zdarzyło się jednak, że inspektor w sposob
41
rdzennie rosyjski wydłubywał sobie z zęba paznogciem jakieś dokuczliwe włókienko i
wyszczerzył przy tej czynności lewą połowę swej paszczęki. Majewski, dostrzegłszy
spróchniałe zęby, wybuchnął zaraz głośnym śmiechem, na którego odgłos nietylko Sieldiew
przyjrzał mu się z podziwem, ale nawet Ilarjon Stiepanycz Ozierskij, zwany przez wszystkich
uczniów, mieszkańców miasta Klerykowa, kolegów nauczycieli i członków własnej familji
Kałmukiem, cofnął patyk z ucha, wytrzeszczył swe białe oczy, uderzył pięścią w stół i
mruknÄ…Å‚:
- Da-s eto toczna!
Marcin Borowicz należał do liczby zostawionych w klasie. Utrzymał się nawet po drugim
egzaminie i zasłużył na przychylną decyzję inspektora. Ogromna większość chłopców,
zebranych na korytarzu, mogła już opuścić gimnajum, gdyż jasną było rzeczą, że przyjętych
będzie trzydziestu kilku, którzy siedzieli w klasie. Ci ostatni, z wyjątkiem kilku
prawosławnych i synów ludzi zamożnych albo wysoko postawionych, byli dziwnym zbiegiem
okoliczności uczniami pana Majewskiego. Tak chlubiłem złożeniem egzaminu wystawili oni
najlepsze świadectwo jego zdolnościom pedagogicznym i wykazali, co znaczy przed
wstąpieniem do gimnazjum chociażby tylko parę lekcyj konwersacji z dobrym akcentem.
Niepodobna opisać radości pani Borowiczowej. Spoglądając przez szybę, kiedy Marcinka
wołano na środek, wytrzymała ona prawdziwy paroksyzm wszelakich cierpień.
Dokoła siebie widziała rozpacz osób, których najsłodsze nieraz nadzieje już się rozwiały;
czuła tę rozpacz ich wszystkich, ale tak ją czując, deptała nogami cudze nieszczęście i
wdzierała się jakby po trupach, pędzona przez swoją miłość i swoją nadzieję.
Kiedy pan Majewski uśmiechał się do jej syna i kiedy po odpowiedzi wskazywał mu
miejsce w ławie, - uwielbiała tego profesora wszystkiemi władzami serca matki, których
niczem wymierzyć nie można, ale wkrótce potem, gdy tenże pedagog wyszedł z klasy i ze
zgniłym uśmiechem spoglądał na zastęp rodziców i dzieci, odrzuconych z jego woli, uczuła,
że i w niej, pomimo wszystko, szarpie się serce wzburzone i że się z niego wyrywa głucha i
śmiertelna nienawiść. Pan Majewski szedł wśród tłumu, rozdzielając ukłony na prawo i lewo
osobom, które się do niego zwracały z błaganiem, płaczem i zapytaniami.
Wkrótce po nim wyszedł z klasy inspektor. Ten na nikogo uwagi nie z wracał, a gdy go
zaczepił jakiś chudy jegomość pytaniem, jak też zdał jego młodszy synek, odpowiedział po
rosyjsku głośno i zwracając się do wszystkich:
- Nie może być dobrych rezultatów, bo złe jest przygotowanie. Dzieci nie mówią po
rosyjsku, więc jakże się mają uczyć w tej szkole, gdzie wykład nauk odbywa się w tym
języku. Należy zrzucić pychę z serca i zabrać się do reformy. Wtedy dopiero dziecko może
być przyjęte...
- Do jakiejże reformy, panie inspektorze, zabrać się należy? - spytał ów jegomość. -
Niechże wiem przynajmniej, czego ci moi chłopcy nie umieją i czego się mają jeszcze uczyć,
ażeby mogli zdać do klasy wstępnej. Trzymałem do nich nauczyciela przez półtora roku...
42
Głuchy szmer poparcia róż szedł się w tłumie.
- Należy jeszcze, - zaczął wrzeszczeć inspektor, - należy jeszcze mówić z nimi w domu po
rosyjsku. Oto, jaka reforma przeprowadzona być musi! Pan wymagasz, żebyśmy przyjmowali
pańskich synów do szkoiy rosyjskiej, a sam nie umiesz, czy nie chcesz mówić po rosyjsku, i
do mnie, zwierzchnika tej szkoły, w murach jej ośmielasz się mówić jakimś obcym językiem!
Pomyśl pan, czy to nie jest skandal?
- To nie jest bynajmniej skandal, jeżeli ja nie posiadając żadnego obcego języka,
przemawiam do pana inspektora tym, jaki umiem...
- Język rosyjski tu, w tym kraju, nie jest językiem obcym, jak się panu wyrażać podoba...
Za pozwoleniem... pańskie nazwisko?
Chudy pan cofnął się i ukrył za plecami kobiet, które zwartem kołem otoczyły inspektora,
poczęły przekładać mu swe prośby, słuchać jego maksym i pogróżek.
Tegoż jeszcze dnia odbył się egzamin z religji. Słuchano z tego przedmiotu już tylko
wybrańców losu.
Wskroś tłumu przecisnął się ksiądz prefekt War- gulski i wszedł do klasy.
KsiÄ…dz Wargulski pochodziÅ‚ z «gulonów» i miaÅ‚ wszystkie ich fizyczne i moralne
przymioty. Był wielki, zgarbiony, o bardzo szerokich ramionach, rękach długich, żylastych i
ogromnie muskularnych. Siwizna dobrze już przyprószyła jego krótkie włosy, jak szczotka
stojące nad kwadratowem czołem.
Ksiądz Wargulski patrzył zawsze z pod oka i stulał wielkie swe wargi w taki sposób, że
usta znać było na tej wygolonej twarzy tylko jako prostą linijkę. Mówił strasznie prędko, nie?
zumiale i rzadko kiedy.
Wszedłszy do klasy, gdzie malcy siedzieli w dużych ławach nieruchomo, jak szta iiety w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl