[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chodzo w oziminę, kica j o bezpieczniej, parami sie zmawiaj o, abo i całemi familjami,
kuropatwy suno broznami pod same chaty i stodoły, mało sie bojo, musi wiedzo, że w chatach
różaniec sie odprawia. Nidziela, święto. Choćby ja dniow nie liczył, dajmy na to niech mnie kto
raptem zbudzi: od razu poznam, czy budzień, czy święto. Po czym, nie wiem. Ręce i nogi same
wiedzo, że dziś robić nie bedo. Ogień w piecu ładniej pali sie. Kapusta słonino pachnie. Krowy
senniejsze, kobyła przymilniejsza, świni nie takie nachalne. Nie mówiwszy o kurach, które w
święta dłużej śpio, o kotach, że dłużej sie my j o, o babach, że od rana podśpiewuje przy piecach.
Uczycielka parę cieńszych polankow na węgli cicho położyła i sie przygląda, jak sie pało,. brodę
łokciami podperła, pomrukuje z nami. Handzia zmęczyła sie klęczyć na wyprosi, na pięty sie
obsuwa. Ziutek kręci sie, chciałby prędzej odmawiać, naciska, ale cóż jego głosik przy
Handzinym, tatowym, moim. A spokójnie mówim, nie pomału, ale i nieprędko. Jakby szło sie za
bronami, za pługiem: za prętko niedobrze, za pomału niedobrze, najlepiej w sam raz.
Tak do litanii doszlim. Ucichli my, Handzia sama:
Kirelejson, Krystelejson, kirelejson! Kryste usłysznas, Kryste wysłucha j nas!
Ojczezniebaboże!
my jednym głosem: Zmiłuj sie nadnami!
Synu odkupicieluświata Boże.
Zmiłuj sie nadnami!
Duchu święty Boże.
Zmiłuj sie nadnami!
Zwięta Trójco jedyny Boże.
Zmiłujsie nadnami, odpowiadamy po raz ostatni, teraz odpowiemy co innego. Ona mówi:
Zwięta Marjo, a my:
Módsiezanami!
Zwięta Boża Rodzicielko.
Módsiezanami!
Zwięta Panno nad Pannami.
Módsiezanami!
Uczycielka rozmodliła sie, na łokciach sie wozi, w przód, w tył. Matko niepokalana,
mówi Handzia, a uczycielka odgina sie do tyłu, i zaraz wprzód sie kłoniwszy: Módsiezanami!
Matko nienaruszona.
Módsiezanami!
I tak kiwa sie, tam i nazad, tam i nazad, rozmodlona, w węgli zapatrzona. Jakby belkę
piłowała, stojawszy na wierzchu, na kobyłkach: to puszcza piłe do dołu, to ciągnie do góry, tam i
nazad, tam i nazad. Jakby żyto siała' to odwodzi ręke, to posiewa. Tak samo i kosi sie: odwodzisz
kose w prawo i ciach w lewo rękami, tam i nazad, tam i nazad: tam trawa chórem jęknie, nazad
kosa pusto syczy. Handzia do nas: Panno roztropna! my do Handzi: Módsiezanami! Do nas:
Panno czcigodna, od nas:
Módsiezanami, wte i wefte, tam i nazad, o, każda robota z tego tam i nazad: cepem tam i
nazad, siekiero polana, grabiami siano, sierpem żyto, za pługiem tam i nazad, na pole i z pola, na
pole i z pola, tam i nazad, tam i nazad: rozkiwasz sie i ręce, nogi, plecy same robio, same kiwaj o
sie raz za razem, z lewa na prawo, z dołu do góry, wte i wefte, tam i nazad, tam i nazad i robota
sama sie robi. Ja zreszto każde robotę lubie, byle było bez nadążania za kimś. Zęby było tak:
zechce usiąść, siadam. Zechce jabko zjeść, jem. Zechce nogi pomoczyć, mocze. Handzia prawie
śpiewa: Różo duchowna! My prawie śpiewamy: Módsiezanami!
Wieżo Dawidowa!
Módsiezanami!
Wieżo z kości słoniowej.
Módsiezanami! kiwa sie uczycielka jak na czółnie i nie mówi już, a odśpiewuje Handzi,
no, no, nie myślał ja, że będzie taka pobożna, jak stare baby w kościele sie rozkiwała, już i w
ogień nie patrzy: oczy zapluszczyła i kiwa sie po babsku tam i nazad, tam i nazad. A jak doszło
do Baranku Boży Który Gładzisz Grzechi Zwiata, to już całkiem jak Dominicha sie rozkiwała:
Przepuść Nam Panie, mówi i głowo do stołka sie zgina. Baranku Boży, Który Gładzisz Grzechi
Zwiata, zaczyna Handzia, a my: Wysłuchaj Nas Panie, i kułakami w dekę i sie kłonim. A najniżej
uczycielka.
A jak Handzia Pod twoje obronę zaśpiewała, to kiwała sie ona z zapluszczonymi oczami,
jakby głowo coś w powietrzu rysowała.
Odmówiwszy Anioł Pański wstalim, zdrętwiałe kolana poluzować, i co widzim: ona
jeszcze ze zdrowaśke przeklęczała, zaczem sie przeckneła! Aż usiadła przed ogniem i kruczkiem
w węglach grzebie, grzebie. I taka zamyślona siedzi.
Widze, że pani też lubi modlić sie, mówi Handzia, o, ładnie pani sie modliła. Bardzo
ładnie, chwało tato.
Bo ja to lubie pomodlić sie w nidziele, opowiada Handzia. Pomodlić sie długo, nieśpie-
szkiem. A potem tak dobrze, jakby sie było dzieś w jakiejś świętej krainie, nie? A tato:
Toż sie z Panem Bogiem rozmawiało! Uczycielka oglądnęła sie na mnie i pyta: czemu ja
nic nie mówie i raptem wydało sie mnie, że ona mnie lubi, bardzo dobrym głosem spytała sie.
Dobrym, ale i żałosnawym, jakby prosiła: A dopuścicie mnie wendrownika zjeść z wami wigilje?
I patrzy, jakby prosiła, żeby my jo lubili, ja, Handzia, dzieci, tatko.
A może pan Kazik niezadowolony, że ja do was na kwaterę sie wcisnęłam, pyta sie ona.
Handzia za mnie gada, że zadowolony, zadowolony, tylko że taki Niegadalski. Ech,
dobrze, dobrze posiedzić sobie w taki święty czas, wzdycha.
A w niebie to tak jest zawsze: nidziela bez końca, cieszo sie tatko, szczęśliwe że już im do
tej nidzieli wiecznej niedaleko. Tylko skąd oni pewne, że nie będzie trzeba dzie indziej wstąpić,
Nie Daj Boże. Wzdychnąwszy, Handzia wstaje, chfartuchem sie opasuje, kartofli w ceberku
siekać świniam będzie. Uczycielka w ogniu grzebie, a zadumana! W węglach grzebie, dumki
snuje. Aż przyznaje sie, że tak tu z nami dobrze, że aż nie chce sie jej iść do tej szkoły.
Handzia pod boki sie bierze nad ceberkiem:
A pewnie! Niechaj pani rzuci te szkołe, na co nam ona? A i pani szkoda! Wydamy panie
za jakiego kawalera, będzie dzieci rodziła, świni karmiła, toż pojętna, raz dwa nauczy sie
obrządku! A ona: A to zechciałby mnie kto?
Oho, już tu niejeden zza firanki za panio świdruje! Nu to jak? Powiedzieć Dominowi?
Zaraz posypie sie rajki, że tylko z miotło stać! Kiedy ja posagu nimam.
E, niejużby tam czegoś tato mama nie dali? Tylko że panienka za cienka, skrabio sie w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]