[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dotrzeć do niej pierwszy, usłyszeć jej wersję wydarzeń, ostrzec ją przed tym, co ma nastąpić, powiedzieć
jej, że policja wie, iż Audrey Beck nigdy nie studiowała na uczelni.
Po drugiej stronie ulicy zatrzymał się jakiś samochód, podrasowany wóz nieokreślonej marki, ziejąc
z rury wydechowej czarnymi kłębami dymu. George, z niezapalonym papierosem w ustach, osunął się na
fotelu.
Drzwi samochodu otworzyły się i wyłonił się z niego tyczkowaty mężczyzna w dżinsach. Miał pod
trzydziestkę, jego długie, krucze włosy były związane ciasno w koński ogon, a twarz wydawała się
z daleka blada i wychudzona. Przesłaniały ją czarne okulary marki Ray-Ban.
George obserwował, jak przechodzi przez ulicę długim, kołyszącym się krokiem i zmierza powoli do
rezydencji Decterów. Dąb, pod którym stał buick, przesłaniał George’owi nieco widok frontowych
drzwi, ale po dwóch minutach mężczyzna ukazał się ponownie i podszedł jakby od niechcenia w kierunku
jego samochodu. Zanim do niego dotarł, George zapalił pospiesznie papierosa, którego filtr rozmókł mu
już między wargami.
Mężczyzna położył jedną rękę na dachu samochodu, a drugą na ramie szyby, po czym pochylił się
dość znacznie, by wsunąć swą głowę wielkości talerza do wnętrza wozu. Zlustrował je dokładnie
błękitnymi oczami. George chciał odezwać się pierwszy, ale nie wiedział, co powiedzieć.
– Jak leci? – zagaił nieznajomy swobodnym i przyjacielskim tonem niczym spiker z radia. George
zauważył nad jego bladą wargą cienki wąsik. Jak na mężczyznę miał długie kości policzkowe.
– Nieźle – odparł George.
– Nie spytam cię, co tu robisz, bo wiem. Liana wszystko mi o tobie powiedziała. Jesteś dobrym
chłopakiem z dobrej rodziny.
– Chcę się tylko z nią zobaczyć.
– Och, wiem. To całkowicie zrozumiałe. Myślę, że w innych okolicznościach ona też chciałaby się
z tobą spotkać. Ale musisz zrozumieć, że teraz na to nie pora. Kazała mi cię poprosić, żebyś wyjechał
z miasta i wrócił na uczelnię.
George odparł, mając nadzieję, że ton jego głosu brzmi rozsądnie:
– A co się ze mną stanie, jeśli nie wrócę na uczelnię?
Musiały minąć choć dwie sekundy, nim mężczyzna z kucykiem zdjął rękę z dachu samochodu
i chwycił George’a za gardło, ale George nie był w stanie tego policzyć. Zanim skończył zadawać
pytanie, z trudem chwytał już powietrze, gdyż potężna dłoń napastnika zaciskała mu się na szyi,
przygniatając go równocześnie do zagłówka.
– Wygląda na to, że ktoś ci już niedawno przyłożył, więc pewnie myślisz, że przyjmowanie ciosów to
nic takiego. Zobaczmy, co my tu mamy… – Mężczyzna obrócił delikatnie wolną ręką twarz George’a,
wpatrując się w nią z obu stron jak chirurg plastyczny, który ogląda kurze łapki u pacjentki. – To
uderzenie w nos musiało boleć. – Napastnik przytknął do obrzękniętego nosa George’a kciuk, szeroki
i płaski niczym łyżeczka do kawy. George odruchowo uniósł rękę, by się osłonić.
– Nie ruszaj się, kurwa. – Mężczyzna zacisnął mu mocniej rękę na gardle i wbił kciuk w nos.
George’owi spłynęła do ust z górnej wargi świeża strużka krwi i usłyszał odgłos ocierających się
o siebie chrząstek. – Jeśli grzmotnę cię w nos, nie pozbierasz się następnego dnia. To będzie trwałe
kalectwo. Zostanie ci tylko strzęp skóry na środku twarzy. Rozumiesz, co do ciebie mówię? – Potrząsnął
głową George’a w górę i w dół jak brzuchomówca kukiełką. – No dobra.
Obok przejechał powoli samochód, ale się nie zatrzymał. Mężczyzna z kucykiem był niewzruszony.
– W porządku, George. Zamierzam stąd odjechać i radzę ci zrobić to samo. Jeśli znów mnie
zobaczysz, będzie to znaczyło, że czeka cię potworny ból, więc lepiej miej nadzieję, że już się nie
spotkamy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]