[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ogarnęło ją współczucie, gdy dostrzegła pojedynczą łzę płynącą po pobladłym po-
liczku Charlesa. Nie mogła znieść świadomości, że go rani.
- Ależ ja żywię do ciebie uczucie... przyjazni. Zarówno ty, jak i twoja rodzina, by-
liście dla mnie bardzo dobrzy. Jednak nie potrafię cię kochać tak, jak żona powinna ko-
chać męża. Zyskałam w tej sprawie pewność. Gdzieś żyje kobieta stworzona dla ciebie.
- Ty jesteś kobietą stworzoną dla mnie - rzekł z naciskiem. - Proszę, zastanów się
nad tym, co robisz. Jak mogę... - Urwał gwałtownie.
Delia wstała, wyswobadzając dłonie z jego uścisku.
- Dobrze to przemyślałam, możesz mi wierzyć.
R
L
T
- Czy jest ktoś inny? Czy ten cały Jude Tucker składał ci jakieś obietnice, opowia-
dał kłamstwa na mój temat?
- Nie. Pan Tucker kończy budowę mojego domu i głównie o tym rozmawiamy.
Lepiej będzie, jak powiemy sobie dobranoc. Pamiętaj, że chciałabym pozostać z tobą w
przyjazni, jeśli i ty sobie tego życzysz.
- Oczywiście, zawsze będziemy przyjaciółmi - odrzekł sztywno Charles, nie pa-
trzÄ…c Delii w oczy.
- Jude, nie musisz wracać do Nevady, żeby znów być górnikiem - zauważył zrzę-
dliwym tonem James Heston, kiedy dotarli do domu po zebraniu w kościele. - Domyślam
się, że po zakończeniu prac przy domu panny Keller, zgłosisz się do komitetu, jak tylko
zaczną zatrudniać ludzi.
- Może to niezły pomysł.
- Co masz na myśli?
- Należałoby mieć oko na to, co robią.
- Zatem też uważasz, że to zakrawa na rządy lisa w kurniku! - wykrzyknął Heston,
uderzając się otwartą dłonią w kolano. - Do licha, od razu wiedziałem, że z ciebie bystry
chłopak. Podejrzewasz, podobnie jak ja, że ci spryciarze coś knują.
- Sam nie wiem... W tych stronach nie znaleziono nigdy żadnego złota, prawda?
- Ani okruszka - odezwała się Lucy Heston, wygodnie usadowiona w bujanym fo-
telu.
James Heston potwierdził słowa żony, energicznie kiwając głową.
- Nie można jednak wykluczyć, że Morrison naprawdę znalazł złoto - stwierdził
Jude.
- Nie wierzę mu, tak samo jak temu, który go zatrudnia. Jestem prawie pewny, że
ten łobuz strzelał i spłoszył mi konia tamtego wieczoru, kiedy się poznaliśmy, Jude. Ja-
skinia, o której mówili, leży na mojej dawnej ziemi. Kiedyś wpadł do niej cielak, więc
wszedłem, aby go ratować. Wówczas się nie rozglądałem, zajęty wspinaniem się do
wyjścia z nieszczęsnym cielakiem na ramionach.
R
L
T
- Słyszałeś kiedyś o pirycie, Jim? Złocie głupców? - spytał znienacka Jude. - Wy-
glÄ…da tak samo jak prawdziwy kruszec.
- Sądzisz, że właśnie o to chodzi?
- Nie wszystko złoto, co się świeci - rzuciła sentencjonalnie Lucy Heston, sięgając
po robótkę.
- Nie potrafiłbym odróżnić jednego od drugiego, patrząc z daleka - odparł Jude. -
Trzeba zasięgnąć opinii znawcy. Zresztą, złoża pirytu też bywają nie do pogardzenia, bo
czasami ten minerał występuje obok miedzi lub żelaza.
- Nie jest tak cenny jak złoto.
- To Morrisom i członkowie komitetu twierdzą, że to, co nam pokazano, zostało
znalezione w pobliskiej jaskini. Człowiek, który bije swoją żonę, może być zdolny do
wszystkiego, zwłaszcza za sowitą zapłatę.
Heston gwizdnÄ…Å‚ z podziwem.
- Jude, wiesz co? Jesteś mądry jak stado sów. Zatem zatrudnisz się u nich, żeby
odkryć, co naprawdę znalezli?
- Pomyślałem, że mógłbym zatrudnić się na jakiś czas. Obiecałem Delii, że zakoń-
czę prace przy jej domu na Zwięto Dziękczynienia. Słyszałem, jak ktoś mówił, że komi-
tet zamierza rozpocząć nabór pracowników w listopadzie, mimo iż prace w kopalni nie
ruszą przed końcem zimy. Gdy korytarze zostaną poszerzone, powinienem się szybko
zorientować, czy rzeczywiście chodzi o żyłę złota. Planujesz zainwestować?
- Nawet gdybym miał wolną gotówkę, a nie mam, nie utopiłbym jej w przedsię-
wzięciu, w którym maczają palce Dixon Miller i burmistrz.
- Może w ten sposób omijasz szansę wzbogacenia się, Jim.
- Już jestem bogaty, chłopcze, w dobra, które się liczą naprawdę. Mam wspaniałą
żonę - zaczął wyliczać, wskazując ruchem głowy na panią Heston - kawałek urodzajnej
ziemi, nie najgorsze zdrowie i dobre układy z Panem Bogiem. Oczywiście także odda-
nych przyjaciół. Czego więcej człowiek potrzebuje do szczęścia?
- Dobrze powiedziane - pochwalił Jude i pomyślał o Delii.
Zdarzyło mu się kilka razy zerknąć na jej śliczny profil, kiedy słuchała przemowy
o planach komitetu. Nie dostrzegł u niej wówczas podniecenia, które malowało się na
R
L
T
twarzach wielu innych mieszkańców Llano Crossing. Może dlatego, że już jest bogata? -
zadał sobie w duchu pytanie Jude. Uznał jednak, że jej mina wyrażała nie tyle brak zain-
teresowania, co troskÄ™.
Rozdział dziewiętnasty
- Wygląda pani na zmęczoną - powiedziała następnego ranka panna Susan, gdy ra-
zem z Delią zmywały naczynia po śniadaniu. - Czy dobrze pani spała?
- Nie bardzo.
- Proszę kazać mi zamilknąć, jeśli wtrącam się w nie swoje sprawy. Wczoraj wie-
czorem, będąc w swoim pokoju, słyszałam podniesiony głos Charlesa Ladleya. Nie roz-
różniałam słów, ale z tonu wynikało, że jest wzburzony.
- Rzeczywiście tak było - przyznała Delia. - Nie zamierzam wpłacić na projekt
komitetu sumy, która wydawałaby mu się zadowalająca.
- To dobrze, że jest pani stanowcza. Proszę też nie pozwolić, aby czułymi słówka-
mi skłonił panią do zmiany zdania.
- Wydaje mi się, że już nie będzie próbował. Delia zrelacjonowała resztę rozmowy
z Charlesem. Panna Susan odłożyła ścierkę i klasnęła w dłonie.
- To najlepsza wiadomość, jaką słyszałam w ciągu ostatniego roku. Uważam, że
syn burmistrza nie jest pani wart. Kiedy pan Tucker zajdzie tu dzisiaj wieczorem po pra-
cy, nie wyściubię nosa ze swojego pokoju, żeby mogła mu pani wszystko opowiedzieć.
Delia znieruchomiała z rękami w mydlinach i wlepiła wzrok w towarzyszkę.
- Pani chce, żebym mu się narzucała, a nie mogę.
- Dlaczego? Nie kocha go pani?
- Przeciwnie - szepnęła. - Nie wykluczam, że zamierza wrócić do Nevady najszyb-
ciej, jak będzie to możliwe.
- Niekoniecznie - zaoponowała panna Susan. - Zresztą zachęcam panią jedynie do
tego, żeby powiedziała mu tyle, ile mnie. Jeśli przeczucie mnie nie myli, sprawi mu to
dużą przyjemność.
R
L
T
Delia mimo woli szeroko się uśmiechnęła. Miała ochotę zatańczyć z radości, choć
ostrożność nakazywała jej zachować więcej powściągliwości, bo noga wciąż ją bolała.
- Jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić - przyznała. - Och, żałuję, że nie mam
konia. Wybrałabym się na przejażdżkę.
Ta myśl przypomniała jej o Zephyr. Miała nadzieję, że wrażliwa i pełna życia klacz
dochodzi do siebie i wkrótce przestanie kuleć. Szkoda, że Charles pewnie ją sprzeda. To
by znaczyło, że ona Zephyr nie zobaczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]