[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrozumiała.
- Jaka?
- Kobieta z dwójką dzieci, która przyjechała tu taksówką i chciała koniecznie roz-
mawiać z tobą.
- Ach, ona! No tak...
- Miała śródziemnomorski wygląd, nie chciała przekazać przeze mnie wiadomości
dla ciebie.
- I jej dzieci były niezwykle do mnie podobne? - zagadnął Oskar, uśmiechając się
szeroko.
L R
T
- Nie, chyba nie. A... były? - spytała zbita z tropu Helena.
- Teraz to ty poczekaj, coś ci przyniosę. - Szybkim krokiem udał się na górę, do
swojej sypialni, po czym zbiegł po schodach, trzymając w ręku zwinięty na pół list. -
Kopertę odruchowo wyrzuciłem, ale list został. Czytaj! Na głos, proszę.
Helena wbiła wzrok w początek listu, po czym zaczęła cichym głosem czytać:
Szanowny Panie Theotokis,
Nie ma większej wdzięczności niż za uratowanie czyjegoś życia, a zwłaszcza życia
czyichś dzieci. Pamięta pan zapewne ten straszny wypadek z maja, kiedy to jadąc z mę-
żem, uderzyliśmy w barierkę drogi, po czym odrzuciło nas na drugą stronę i dachowali-
śmy? Winny tej sytuacji był stary, niesprawny technicznie samochód, a także my sami.
Jesteśmy Włochami i nie nawykliśmy do ruchu lewostronnego. Prowadził mój mąż, w
pewnym momencie zauważył, że samochód jakoś dziwnie zarzuca i postanowił przysta-
nąć na poboczu; tyle że odruchowo zaczął zjeżdżać do prawej, a kiedy się zorientował,
co robi, silnie skręcił w lewo, wpadliśmy w poślizg, no i stało się to, co pan chwilę potem
widział. Byliśmy wtedy oboje lekko ranni, ale za to w pełnym szoku. Był to nasz pierw-
szy wypadek drogowy, a oboje jezdzimy samochodami od ponad dwudziestu lat. Mój
mąż zdołał się wygrzebać z auta, ale stracił przytomność, ja byłam przytomna, ale mia-
łam potłuczone obie nogi. W tym stanie nie wiem, ile by mi zajęło wyciąganie dzieci z
tylnego siedzenia. Tymczasem samochód płonął i mógł w każdej chwili wybuchnąć. Na
szczęście zjawił się Pan i w bohaterskim geście, ryzykując życie, wyciągnął Pan dwóch
naszych synów z auta.
Próbowaliśmy Pana odnalezć, ale pierwsze dwa tygodnie spędziliśmy w szpitalu i
na ciągłych badaniach - ja miałam uraz nogi, a mąż szyi - a potem powiedziano nam, że
mieszka Pan zasadniczo poza AngliÄ…. Nie przekazano nam, w zgodzie z ustawÄ… o ochro-
nie danych osobowych, numeru pańskiego telefonu, a policja zgodziła się jedynie spró-
bować przekazać wiadomość do Pana, choć nie dawali gwarancji, że to się uda. Wtedy
jednak w książce telefonicznej znalezliśmy telefon i adres pani Isobel Theotokis. To
rzadkie nazwisko i pomyślałam, że to na pewno Pana krewna i że tą drogą, jeśli nie na-
trafimy na Pana osobiście, to pewnie zdołamy dostarczyć ten list do Pana rąk. I jeżeli
L R
T
czyta Pan teraz te słowa, to znaczy, że udało się, choć tysiąc razy wolelibyśmy podzię-
kować Panu osobiście.
Nie wiem, jak można wyrazić wdzięczność za uratowanie życia - nigdy nie byłam
wcześniej w takiej sytuacji. Niemniej życie moich dzieci jest dla mnie największym
skarbem, którym nadal mogę się cieszyć dzięki pańskiemu bohaterstwu. Jeżeli kiedykol-
wiek i w jakikolwiek sposób będzie Pan potrzebować pomocy, proszę tylko dać znać.
Nie muszę dodawać, że nasz dom we Włoszech, w Como, u podnóży Alp, nad pięknym
górskim jeziorem, będzie stał zawsze otworem dla Pana, pańskiej rodziny i przyjaciół..."
- Dalej możesz nie czytać, nic tam już ciekawego nie ma - uciął krótko Oskar. - Do
Como warto by kiedyś wpaść, całkiem tam ładnie, no i obok mieszka jeden z naszych
czołowych kontrahentów. Kobieta zresztą przesadza z tym bohaterstwem; samochód ja-
koś nie wybuchł do przyjazdu straży pożarnej i pogotowia, co nastąpiło jakieś dziesięć
minut pózniej. Zrobiłem to, co chyba każdy zrobiłby na moim miejscu. Zacięły się tylne
drzwi i wtedy rzeczywiście miałem stracha, zwłaszcza że przód był nieco wgnieciony i
nie bardzo mogłem tamtędy sięgnąć po te dzieciaki. No ale udało się. Dzieci nie były
ranne i wydostały się właściwie same, gdy tylko mnie zobaczyły. Rozumiesz już zatem,
o co z nią chodziło? Przyjechała mi podziękować. Tego dnia miała wracać z dziećmi do
kraju, jej mąż poleciał tam już wcześniej.
I oczywiście Helena wszystko sobie przypomniała: Oskar tłumaczący swe spóznie-
nie do Horseshoe Inn jakąś awarią na drodze z udziałem małym dzieci", a potem pijący
whisky jedną za drugą. I pomyśleć, że podejrzewała wtedy, że to jakiś wybieg, że zmyślił
tę historię, a spięty i zestresowany był tylko przez jakieś swoje tajemnicze sprawy służ-
bowe, a może i sercowe.
- Kiedy ja wreszcie zacznę ci wierzyć? - zapytała na głos, choć mówiła do samej
siebie.
- Masz pełne prawo mi nie ufać po tym, co zrobiłem ci dziesięć lat temu - powie-
dział Oskar. - Zrobię jednak wszystko, żebyś z czasem nabrała do mnie zaufania.
Zapanowało milczenie. Helena nie wiedziała, co powiedzieć. Rzeczywiście porzu-
cenie przez Oskara przed dziesięcioma laty przeżyła straszliwie. Ale nie ulegało też wąt-
pliwości, że jej obecne widzenie w każdej kobiecie pojawiającej się na horyzoncie ko-
L R
T
chanki Oskara i matki jego dzieci miało w sobie coś z lekkiej paranoi. Na pomysł wyj-
ścia z tej niezręcznej sytuacji pierwszy wpadł Oskar.
- Tak czy inaczej, myślę, że nie pozostaje nam nic innego, jak... wypełnić wolę
Isobel do końca - powiedział, podchodząc do Heleny i biorąc ją za obie ręce.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała.
- Isobel poleciła zostawić to miejsce, jeśli się da, w rękach jakiejś rodziny z dzieć-
mi...
Helena patrzyła na niego, nadal nie rozumiejąc, do czego zmierza.
- Ja z kolei - ciągnął - jako Grek chętnie widziałbym przed swym domem, na gan-
ku, gromadkę bawiących się dzieci, w których, jeśli Bóg da, mógłby się znalezć i mój
syn, który, jeśli tylko tego zechce, przejmie kiedyś po mnie firmę Theotokisów. Ale jeśli
przypadkiem Bóg ma wobec mnie inne plany i obdarzy mnie wyłącznie córkami, to nie
obrażę się na niego i przyjmę swój los w pokorze. Grzechem natomiast byłoby nie spró-
bować - dodał, prowadząc powoli oszołomioną Helenę w stronę schodów wiodących ku
sypialniom na piętrze. - Został nam niecały rok, więc powinniśmy się spieszyć - tłuma-
czył z poważną miną. - Bo zjawi się tu jakieś naprawdę wielodzietne małżeństwo i chcąc
nie chcąc będziemy musieli to miejsce im oddać. Zgodnie z wolą ciotki.
Do Heleny dotarł wreszcie sens słów Oskara. Parsknęła śmiechem.
- Wolałabym po dwójce dzieci z każdej płci, więc przez rok możemy nie zdążyć.
Ale spokojna głowa - powiedziała. - Znając twoją niezwykłą sumienność w pracy, idę o
zakład, że za parę lat będzie tu głośno od dziecięcych wrzasków, a my będziemy marzyć
tylko o chwili wytchnienia od nich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]