[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczyt Cradle Mountain.
Briony wÄ™drowaÅ‚a rozkoszujÄ…c siÄ™ piÄ™knem krajob­
razu, skąpanego w blasku słońca. Niestety, niedługo
trwała ta idylla. Sprawdziło się powiedzenie, że aura
w górach bywa kapryśna. Ciemne, burzowe chmury
zakryły słońce, a ostre podmuchy chłodnego wiatru
zmarszczyły błękitne wody Lake Dove. Robiło się
coraz chłodniej, mijali ją turyści, którzy spieszyli
w dół, zrażeni zmianą pogody. Jednak Briony nawet
śnieżyca nie zdołałaby zawrócić z drogi. Włożyła
weÅ‚niane legginsy i kurtkÄ™, aby nie zmarznąć. Nie­
mniej nastrój dziewczyny pogorszył się. Nawet natura
jest przeciwko mnie, pomyślała ponuro. Poczucie
beznadziejnoÅ›ci i zawodu pogÅ‚Ä™biÅ‚o siÄ™ i Briony roz­
płakała się.
Płaczącą, opartą o pień drzewa, znalazł Grant
Goodman.
- Przestań, Briony. - Dotknął ręką jej mokrego
policzka.
- Co pan tu robi?! SkÄ…d siÄ™ pan tu wziÄ…Å‚? - W oszo­
łomieniu zamrugała rzęsami.
- Szukam ciebie. Czy ta burza uczuć, która tobą
miota, ma coś wspólnego z nami?
- Jakimi  nami"? - szepnęła, czując, że ogarniają
dziwna niemoc z powodu bliskości tego mężczyzny.
- Co za  my"!  My" nie istniejemy.
- Dlaczego więc poszedłem za tobą, dlaczego cię
szukałem?
- Chce mnie pan poprosić jeszcze raz, abym zo­
stała pańską kochanką. Ale ja nie mogę...
- Mniejsza z tym - przerwaÅ‚ jej gwaÅ‚townie. - Te­
raz chcÄ™ tylko szczerej odpowiedzi na jedno pytanie:
czy bycie z dala ode mnie nie jest dla ciebie torturÄ…?
Bo ja nie mogę żyć bez ciebie.
Podszedł i położył dłonie na jej biodrach. Briony
wiedziała już, że się nie obroni przed Grantem i przed
sobÄ…. Ani przed namiÄ™tnoÅ›ciÄ…, której pÅ‚omienie ogar­
niały ją całą.
- Tylko torturą? - powtórzyła. - Dla mnie to
piekło!
- Tak dalej być nie musi. - Przytulił ją do siebie.
- Och, Briony! Jeśli zacznę cię teraz całować, będę to
robił bez końca. Chyba że zamarzniemy. Może więc
lepiej pójdziemy do mnie?
Kiwnęła głową.
W apartamencie Granta było ciepło i przytulnie.
Na kominku płonął ogień, światła zapalone, zasłony
zaciągnięte. Personel wzorowo wywiązał się ze swoich
obowiązków.
- ZadzwoniÄ™ do Lindy - powiedziaÅ‚a cicho i za­
gryzła wargi.
- Ja to zrobię - odparł Grant i poinformował
Lindę, że Briony wróciła do ośrodka, ale ma dziś
wolny wieczór. Po czym z szelmowskim uśmiechem
odwrócił się do dziewczyny. - Zauważyłaś, że tym
razem nie zamówiłem kolacji? Mam nadzieję, że nie
jesteś głodna. - Ujął jej twarz w dłonie. - Jesteś
taka spięta. Może pocieszy cię wiadomość, że przez
te długie cztery dni bez ciebie znęcałem się nad
każdym, kto mi wszedł w drogę i teraz nazwisko
Goodman jest przeklinane jak Tasmania długa
i szeroka.
-RzeczywiÅ›cie, dobrana z nas para... Mie rozu­
miem, jak to możliwe po tym wszystkim, co Semp-
le'owie o mnie naopowiadali.
-1 po tym, jak nazwałaś mnie obleśnym gadem
i szantażystą! Prawda jest taka, że coś nas ku sobie
pcha i żadne plotki ani epitety tego nie zmienią.
Pozwól mi to zademonstrować.
Briony zaprotestowała nieśmiało, ale on nie zważał
na jej protesty. Kiedy skończył ją całować, porwał
dziewczynę na ręce i zaniósł na górę. Postawił na
środku sypialni, nie wypuszczając z objęć.
- Czy chciałabyś mi coś powiedzieć?
Przez uÅ‚amek sekundy wahaÅ‚a siÄ™, czy nie opowie­
dzieć Grantowi całej prawdy o Sydney i swojej roli
w tej historii. Lecz intuicja podpowiedziała jej, że nie
jest to odpowiedni moment.
Nie, Grant odpowiedziała cicho.
- Czujesz się... skrępowana?
- Skłamałabym, gdybym nadal się upierała, że
znalazłam się tu wbrew swojej woli. Nie wiem, jak
będę się czuła po... potem, ale w tej chwili czuję po
raz pierwszy od bardzo dawna, że żyję, jakbym
dostała skrzydeł, jakby...
Nie pozwolił jej dokończyć. Jego pocałunki były
namiÄ™tne i natarczywe, a ona przyjmowaÅ‚a je z ocho­
tą. Potem delikatnie uwolnił jej ciało z ubrania,
aby je obsypać pieszczotami, które budziły w Briony
nie znane dotąd dreszcze. Smakował jej ciało jak
dojrzały owoc, aż drżąca i spragniona była gotowa
przyjąć go. Kiedy to się wreszcie stało, jej serce
biło tylko dla niego.
- Briony? Czyżbyś nuciła pod nosem?
- Ja? - zdziwiła się dziewczyna i oblała rumieńcem,
chowajÄ…c twarz na jego ramieniu.
- Nie ma się czego wstydzić. - Przejechał dłonią
po jej włosach.
- Pewnie znasz dużo kobiet, które budzÄ… siÄ™ z pieÅ›­
nią na ustach - rzuciła ponuro.
- Nic podobnego. Ty jesteÅ› jedyna. I niepowtarzal­
na. - Zajrzał jej w oczy. - Jak się czujesz?
- Chyba widać.
- Ja umieram z głodu.
- Gdybyśmy byli u mnie, przygotowałabym jakąś
przekąskę... - urwała z żalem. Dotarło do niej, że
trudno będzie ich związek utrzymać w tajemnicy. Na
myśl o tym poczuła się nieswojo.
- Nic na to nie poradzimy. - Grant nieomylnie
odczytał jej reakcję.
- Wiem, ale złości mnie, że wszyscy się dowiedzą
i za moimi plecami bÄ™dÄ… wymieniać znaczÄ…ce spo­
jrzenia i uśmiechy.
-Mni e też nie bawi taka perspektywa, lecz...
- skrzywiÅ‚ siÄ™. - JesteÅ›my doroÅ›li i skoro zdecydo­
waliśmy się na ten związek, nikomu nic do tego.
Obiecuję ci jedno, nikt nie będzie cię traktować
lekceważąco.
- Jak możesz coÅ› takiego zagwarantować? - szep­
nęła. - Nie podoba mi się taka sytuacja.
- Mnie też nie, moja kochana, dzielna Brióny, ale
jakie mamy inne wyjście?!
ZrozumiaÅ‚a, że oto staÅ‚a siÄ™ zależna od tego męż­
czyzny, który wydobył ją z letargu i zmusił do miłości.
Rozproszył jej wątpliwości i pokochała go. Nie umiem
kochać tylko trochę, pomyślała z przerażeniem. Do
czego to doprowadzi? Pewnie zakocham siÄ™ bez pa­
mięci i to będzie katastrofa. Wiedziała bowiem, że
jego wątpliwości wobec niej nie zostały rozwiane.
- Grant...
- Pierwszy raz zwróciłaś się do mnie po imieniu
- zauważył ironicznie.
- ChciaÅ‚abym ci opowiedzieć o tym, co rzeczywiÅ›­
cie zdarzyło się w Sydney, o Nicku i...
- Lepiej zostawmy w spokoju ten temat. Dla mnie
to nie ma żadnego znaczenia.
- Rozumiem - westchnęła. - WiÄ™c bÄ™dziemy ko­
chankami i to wszystko?
-Ni e. Będziemy też przyjaciółmi.
Przyjaciółmi?! Och, Boże! Powinno ją to ucieszyć,
ale zamiast odczuwać radość, ulgę czy inne pozytywne
uczucie, Briony walczyła z napływającymi do oczu
łzami. Dlaczego się mazgaisz, idiotko? - wymyślała
sobie. Przecież wiedziałaś od początku, czego możesz
się spodziewać. Niczego przed tobą nie ukrywał,
stawiaÅ‚ sprawÄ™ jasno i uczciwie. Tyle że ty, niepopraw­
na marzycielko, miałaś nadzieję, że... Zapomniałaś,
że nadzieja to matka głupich?! Co za ironia losu! Oto
znalazÅ‚a mężczyznÄ™, którego mogÅ‚aby pokochać, wiÄ™­
cej nawet, którego nie mogła nie kochać i nie był to
powód do zadowolenia, bo ten mężczyzna, ten prze­
klęty Grant Goodman nie chciał jej miłości. Koniec,
kropka. Teraz, Briony, musisz robić dobrą minę do
złej gry.
- Briony? - Grant powiódł uważnym spojrzeniem
po twarzy dziewczyny.
- Słucham? - Podniosła na niego oczy. Zobaczył
w nich mieszaninę pożądania i smutku.
- Nie powinienem był...
- To nie twoja wina. Oboje tego chcieliÅ›my - po­
wiedziała z nagłą stanowczością. - Mówiłeś chyba, że
jesteś głodny?
Usiłowała się uśmiechnąć, ale wypadło to żałośnie.
Na rzęsach błyszczały jej łzy.
- Zrobiłbym wszystko, aby usłyszeć znowu,
jak podśpiewujesz pod nosem. Wierzysz mi? Nie
płacz, maleńka - mówił do niej łagodnie, jak do
dziecka.
- Już dobrze. Nie będę więcej płakać.
Wbrew jej obawom nikt nie rzucał za jej plecami
znaczących spojrzeń, chociaż Briony była pewna, że
wszyscy domyślali się, co zaszło między nią i Good-
manem. Ktoś musiał zauważyć, ile czasu spędziła
w jego apartamencie, i że o północy odprowadził ją
do jej kwatery. Jednak wszyscy okazywali jej niezwyk­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl