[ Pobierz całość w formacie PDF ]

schadzkę, i szybko narzuciła sukienkę w kolorze bzu. Kupiła ją przed kilku laty na wy-
przedaży, kiedy
Rupert obiecał, że zabierze ją na mecz polo do Windsoru. Wtedy wciąż była na
diecie, przekonana, że jeżeli tylko będzie wystarczająco szczupła, Rupert w końcu zro-
zumie, jak bardzo ją kocha. Jak było do przewidzenia, nie wydarzyło się ani jedno, ani
drugie.
Stała przed lustrem zamyślona, wygładzając sukienkę. Pukanie do drzwi omal nie
przyprawiło jej o zawał.
- Proszę - zawołała.
W drzwiach pojawił się Lorenzo z kieliszkiem szampana w dłoni.
- Dla ciebie.
- Och, dziękuję bardzo - zająknęła się. - Naprawdę nie musiałeś...
- Przyszedłem ci powiedzieć, żebyś się już nie martwiła o tort i ostrygi.
- Naprawdę? - Jej zmęczona twarz pojaśniała. - Jak to zrobiłeś?
- Umówiłem się z Gennarem. Przywiezie ciasto, kiedy wszyscy będą w kościele.
- A ostrygi?
- Nie zrobiłby tego dla nikogo innego, ale ty wywarłaś na nim wczoraj ogromne
wrażenie. %7łona Alfreda, Paola, też przyjedzie ze swoim małym synkiem i ci pomoże.
Niewiele, ale zawsze coÅ›. - Delikatnie musnÄ…Å‚ jej wargi kciukiem. - A co do reszty...
- Co do reszty, potrzebowałabym artystycznego makijażu i cudu na dokładkę. Ale
to niemożliwe, więc jestem ci bardzo wdzięczna za szampana.
- To nic takiego. Prawdziwa ulga, że przynajmniej tym razem jesteś ubrana.
- Owszem, chociaż raczej niczego by nie zmieniło, gdybym nie była, prawda?
- Nie wierz w to - powiedział sucho. - Jak będziesz gotowa, zejdz na dół. Podrzucę
cię do kościoła.
R
L
T
Zlub był bardzo piękny. Wszyscy tak uważali. Szeptano o tym w kościele, kiedy
słoneczne światło barwy miodu wlewało się przez wysokie okna i połyskiwało tęczą w
pamiątkowym diademie Angeliki. Powtarzano to i pózniej, kiedy goście wylegli na ze-
wnątrz i dzielili się wrażeniami. I jeszcze pózniej, kiedy doskonały szampan Guya
wprawił wszystkich w sentymentalny nastrój, a także kiedy w końcu zasiedli w udeko-
rowanej kwieciem limonaia.
Sarah wyszła z kuchni z tacą zastawioną kawą w malutkich filiżaneczkach ze zło-
tym brzeżkiem. Ciężka próba lunchu była już poza nią. Na szczęście wszystko poszło
gładko dzięki radom Gennara, jego tortowi i małomównemu pomocnikowi kucharza. Sa-
rah była tak zajęta doglądaniem wszystkiego, że nie miała czasu nic zjeść, ale z pustych
talerzy, które znosiła do kuchni Paola, mogła wnioskować, że jedzenie smakowało.
Błękit nieba zaczynał już tracić swoją ostrość i przypominał bardziej barwę nieza-
pominajek, wciąż jednak było horrendalnie gorąco. W limonaia pachniały kwiaty poma-
rańczy, lilie i jaśmin. Część gości snuła się na zewnątrz, zostawiając puste szklanki i fili-
żanki w różnych zaskakujących miejscach.
- Dziękuję, jesteś aniołem - westchnęła jedna z ciotek Hugh, kiedy Sarah postawiła
przed niÄ… kawÄ™.
W kuchni było tak gorąco, że Sarah uległa w końcu wygodzie i przed godziną po-
zbyła się strasznych, wyszczuplających majtasów.
- Piękny ślub. - Ciotka najwyrazniej podzielała opinię ogółu. - To typowe dla Hugh
i Angeliki, obrócić katastrofę w coś pozytywnego. Zwietnie sobie radzą w takich sytu-
acjach. Angelika ma wrodzony dryg do załatwiania podobnych spraw, nieprawdaż?
- Zapewne... - Sarah zerknęła na Angelikę przyjmującą hołdy trzech najlepszych
przyjaciół Hugh przy głównym stole. -  Wrodzony" to właściwe słowo.
- Jak się poznałyście? - zainteresowała się ciotka.
- Jesteśmy siostrami. - Pogodzona z losem, niedługo czekała na nieuniknione.
- Doprawdy? Coś podobnego. Wcale nie jesteście podobne. Siostra?
- Przyrodnia - wyjaśniła niezręcznie. - Z innego ojca.
Niedopowiedzenie. Francis Tate i Guy Halliday różnili się jak ogień i woda. W
otwartych drzwiach limonaia zauważyła biegnącą przez trawnik Lottie w powiewnej bia-
R
L
T
łej sukience. Za nią dreptała mała ciemnowłosa figurka - chłopczyk, jak zauważyła Sa-
rah.
- Przepraszam panią, muszę się zająć córką...
Kobieta raz zdobywszy słuchaczkę, nie zamierzała jej tak szybko puścić.
- Ach, więc to pani córeczka, ta mała druhna. Doprawdy urocza. A pani mąż też tu
jest?
Pytanie było nieuniknione. Sarah westchnęła i już otwierała usta, żeby odpowie-
dzieć...
- Kochanie. Szukałem cię wszędzie. - Ciepła dłoń spoczęła na jej ramieniu, kciuk
pogładził pieszczotliwie kark.
- Och! - Sarah odwróciła się, mimochodem zauważając wyraz twarzy ciotki Hugh:
pełne szacunku niedowierzanie.
- Wybaczy nam pani, prawda? - Lorenzo obdarzył starszą panią czarującym uśmie-
chem.
Mocno przytrzymując ją za łokieć, poprowadził w stronę wyjścia. Uśmiechnęła się,
ale szepnęła:
- Czemu to zrobiłeś? Myśli teraz, że jesteś moim mężem.
- Słyszałem, co powiedziała, i uznałem, że potrzebujesz pomocy.
Na zewnątrz było chłodniej. Serce Sarah waliło jak opętane. Była bardzo świadoma
jego bliskości, ciepła jego dłoni na swoim nagim ramieniu. Zbyt świadoma. I choć było
to przeciwne jej pragnieniom, zatrzymała się i delikatnie wysunęła ramię.
- Nie musisz mnie wciąż wyciągać z tarapatów - powiedziała zakłopotana.
Stali w cieniu kuchennej ściany, przed nimi był ogród. Z limonaia dobiegały od-
głosy przyjęcia, z kuchni sprzątania, ale tutaj było bardzo spokojnie. Sarah obserwowała
Lottie i jej nowego kolegę pogrążonych w zabawie pod gałęziami wierzby płaczącej.
- Naprawdę potrafię sobie poradzić.
- Nie sądzę. - Roześmiał się krótko.
Zabolało. A po chwili eksplodowała w niej złość. Cofnęła się o krok i oparła o
ścianę.
R
L
T
- No cóż, potrafię. A jutro, kiedy to wszystko się skończy, wyjadę i będę żyła dalej
bez twojej pomocy. - Odwróciła się na pięcie i pobiegła do znajomej i bezpiecznej kuch-
ni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl