[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zobaczymy, Ellen, zobaczymy. Pomyśl o tym, jak
o przygodzie, która może mieć sensacyjne zakończenie, i rób
to, co lubisz i robisz najlepiej.
S
R
Zaniepokojona jego bliskością, odetchnęła głęboko.
- W porządku. Jestem gotowa pójść w to tango.
Josh chichotał, patrząc, jak Ellen rusza do akcji. Stanęła
znów na pewnym gruncie: Przecież będą tylko zwiedzać
przedsiębiorstwo. Domyślił się, że często oprowadzała gości,
choć nie zawsze holowała pana Tarentona. Jeśli nawet obe-
cność szefa denerwowała ją, Josh był pewny, że Ellen świet-
nie sobie poradzi. Zabłyśnie jak czyste, jasne złoto. Zastana-
wiał się, czy to możliwe, żeby szef nie zdawał sobie sprawy,
jaką ma w niej pracownicę, ale może właśnie to zauważył.
Niewykluczone, że Hugh Tarenton był tylko egoistą, a nie
tępakiem. Wysyłając swoją cenną pracownicę do Phoenix,
ryzykował, że jego centrala bez wątpienia na tym straci,
stanie siÄ™ mniej produktywna.
Trzeba się przyjrzeć sytuacji i przemyśleć ją gruntownie.
Gdyby sprawy przedstawiały się właśnie tak, Ellen będzie
potrzebowała dobrego prawnika - przynajmniej na jakiś
czas. Ale jeśli dopisze im szczęście, jeśli on choć w połowie
będzie tak dynamicznym doradcą prawnym, za jakiego ucho-
dził, Tarenton zostanie wkrótce pokonany. To sprawa dni,
może nawet godzin. Ellen znajdzie się tam, gdzie chciała być.
Będzie prowadzić życie, jakiego zawsze pragnęła - bez męża
i dzieci. Jej plany na przyszłość z pewnością nie obejmowały
Josha Hawthorne'a.
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
- Ellen, Josh, miło was widzieć. Dobrze, że już jesteście.
Wszystko gotowe? - Tarenton wyszedł z gabinetu i spojrzał
wymownie na zegarek.
- Przepraszamy za spóznienie. - Josh przeprosił tylko
dlatego, że wiedział, jak punktualna była zazwyczaj Ellen.
On sam nigdy nie raczyłby usprawiedliwiać swojego zwy-
kłego, codziennego spóznialstwa. - Myślę jednak, że pan
wie, co to znaczy, jeśli rozłąka z ukochaną kobietą trwa dłu-
żej niż parę godzin. Chciałem pobyć trochę z Ellen, zanim
włoży ten firmowy kask na głowę i wejdzie w rolę przewod-
nika wycieczki.
Ellen zdołała tym razem nie zarumienić się zbyt mocno.
Uśmiechnęła się do Josha z wdzięcznością i zwróciła się do
Tarentona.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, zaczniemy od
wydziałów produkcyjnych, a do biur przejdziemy pózniej.
Nasi klienci zwykle interesują się bardziej częścią admi-
nistracyjną, ale skoro Josh nie ma zamiaru inwestować
w przedsiębiorstwo, pewnie woli po prostu zobaczyć, co pro-
dukujemy i jak to robimy.
- Nie interesuje go inwestowanie w przedsiębiorstwo Ta-
rentona! - zawołał szef, kołysząc się na obcasach. - Ellen,
każdy, kto żeni się z pracownicą Tarentona, inwestuje w na-
S
R
szą przyszłość. Podejmuje zobowiązanie wobec firmy. Ale
dobrze. Przejdziemy do tego, gdy zostanie już podpisany akt
ślubu. Przypuszczam zresztą, że produkcja to rzeczywiście
najciekawszy fragment naszej fabryki. Zacznijmy więc od
tego. Pokażmy Joshowi naszą robotę.
Ellen skinęła lekko głową i poprowadziła ich w kierunku
drzwi na drugim krańcu biura. Przeszli przez długi korytarz
i kolejne drzwi, a potem znalezli się w ogromnej białej hali
zastawionej maszynami. Tu powstawały wyroby, z których
Tarenton był tak dumny.
- Trzeba to włożyć na wszelki wypadek - powiedziała
Ellen, przekrzykując hałas maszyn i wręczając wszystkim
ochronne kaski.
Pilnowała też innych przepisów bezpieczeństwa. Oprowa-
dzając swych towarzyszy po hali, uważała, by nie wykraczać
poza strefa wyznaczoną przez narysowane na podłodze linie.
Podawała dane statystyczne dotyczące produkcji firmy, jej
zapasów towaru i zysków. Wyjaśniała przeznaczenie każdej
maszyny i wymieniała przyjacielskie uwagi z robotnikami
i brygadzistami.
- Ta część linii produkcyjnej służy do wytwarzania
mniejszych zabawek - wyjaśniła. - W Phoenix mamy inną
fabrykÄ™, gdzie wyrabiamy pluszowe zwierzÄ…tka i inne zaba-
wki, które wymagają sporo szycia. Nasza fabryka w Ohio
wytwarza rowerki, łyżwy i wózki. - Poprowadziła Josha do
sporej sali przylegającej do hali głównej. - A to pomieszcze-
nie lubię najbardziej. Mój najmłodszy brat pracował całe lato
w tej polerowni. - Podeszła do kobiety, która manipulując
czerpakiem, oblewała błyszczącą, kolorową substancją roz-
stawione na tacy plastikowe tulejki - Przez całe lato nasz
S
R
dom błyszczał od polewy, którą spryskane było ubranie
Douga. - Uśmiechnęła się do kobiety. - Cześć, Lois. Jak się
czuje twoja córka?
Kobieta z uśmiechem dumy odparła, że córka niedługo
skończy college.
- A ty, Henry, czy uważasz, by podczas rekonwalescencji
nie obciążać zbytnio nogi? - Ellen zagadnęła z kolei męż-
czyznÄ™ stojÄ…cego przy sÄ…siednim stole.
Henry pozdrowił ją przyjaznym gestem i przesunął ciężar
ciała na drugą nogę.
- Czyżbym znów nie zwracał uwagi na tę nogę? %7łe też
musisz krzyczeć na mnie, ilekroć o tym zapomnę? Dzień
dobry, panie Tarenton - powiedział do szefa, który skinął mu
protekcjonalnie głową.
Kiedy Ellen pożegnała się z robotnikami, wyszli z sali.
- Znasz wszystkich, którzy tu pracują, i ich osobiste spra-
wy? - zapytał Josh, kiedy zatrzymała się jeszcze kilka razy
przy innych stanowiskach. - Myślałem, że spędzasz wię-
kszość czasu w biurze.
- To wszystko moi przyjaciele, Josh. - Wzruszyła ramio-
nami. - Nietrudno wiedzieć, kim są. Ta kobieta z polerowni
to Lois Davies, która opiekowała się moim bratem, kiedy tu
pracował. Pilnowała, by zapoznał się z robotą i uniknął kło-
potów. A Henry jest w firmie od wielu lat. Był zawsze życz-
liwy dla nowicjuszy. Przecież ja też kiedyś musiałam zaczy-
nać. Zajmowałam się chłopcami Almy Gray, tej, która zakleja
pudełka, gdy miałam trochę więcej wolnego czasu na począt-
ku mojej pracy tutaj. Oczywiście, że ich wszystkich znam.
Osobisty stosunek do współpracowników nie był najwy-
razniej czymś szczególnym dla Ellen, pomyślał Josh. Ale
S
R
w oczach Hugh Tarentona nie zauważył podobnego błysku
rzeczywistego zainteresowania. Nie mógłby jednak skryty-
kować go bez poczucia winy. Wiedza Ellen o fabryce i lu-
dziach, którzy w niej pracowali, uświadomiła mu, jak mało
wiedział o sprawach spółek, w których miał udziały. Był
człowiekiem bogatym, korzystał z zysków przedsiębiorstw
swego ojca. Wielu ludzi pracowało, by pomnożyć kapitał,
który on uważał za własny. A jednak nie wiedział o nich
prawie nic, w każdym razie nic o ich prywatnych sprawach.
Nie mógł więc brać za złe Tarentonowi, że nie obchodziła go
noga Henry'ego czy córka Lois Davies. Dlatego tym bardziej
podziwiał Ellen. Była cudowna. Przy takiej znajomości
spraw firmy zasługiwała na awans i na gorące pochwały
Tarentona.
- Jesteś absolutnym skarbem - powiedział dostatecz- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl