[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wieczór? Czuję się całkiem dobrze i potrafię wykonać swoje zadanie.
 Nie, do diabła  odparłem wstając.
 Co znaczy: nie?  Zacisnął palce na poręczach fotela i uniósł się lekko.
 Dlaczego?
62
 Powiedziałem przecież: zgodzę się, jeśli mnie przekonasz, że to konieczne.
Sam przyznałeś, że większa część twoich wywodów to hipotezy. Choćby to samo
wystarczy, żebym nie był przekonany.
 Więc zapomnij o przekonaniach. Czy możesz sobie pozwolić na ryzyko?
Następny atak, Corwinie, będzie o wiele silniejszy od poprzedniego. Wiedzą już
o twojej nowej broni. Uwzględnią ją w swoich planach.
 Nawet gdybym się z tobą zgodził, Brandzie, to z pewnością nie przekonam
pozostałych, że egzekucje są konieczne.
 Nie przekonasz? Po prostu im powiedz! Trzymasz ich teraz za gardło, Cor-
winie. Jesteś na szczycie. Chcesz chyba tam pozostać?
Uśmiechnąłem się i podszedłem do drzwi.
 I pozostanę  zapewniłem.  Załatwiając sprawy po swojemu. Zacho-
wam w pamięci twoje sugestie.
 Po twojemu będziesz trupem. Szybciej, niż myślisz.
 Znowu stoję na twoim dywanie  zauważyłem.
Wybuchnął śmiechem.
 Bardzo dobrze. Ale nie próbowałem ci grozić. Wiesz dobrze, o co mi cho-
dzi. Jesteś odpowiedzialny za cały Amber. Nie możesz popełnić błędu.
 Ty także wiesz, o co mi chodzi. Nie zabiję kolejnej dwójki rodzeństwa
jedynie z powodu twoich podejrzeń. Potrzebuję czegoś więcej.
 Kiedy to dostaniesz, może być za pózno.
Wzruszyłem ramionami.
 Zobaczymy.
Chwyciłem za klamkę.
 Co teraz zrobisz?
Pokręciłem głową.
 Nie opowiadam wszystkim dookoła tego, co wiem, Brandzie. To rodzaj
ubezpieczenia.
 Doceniam to. Mam tylko nadzieję, że wiesz wystarczająco dużo.
 A może się boisz, że wiem za dużo?
Przez sekundę błysnęła w jego oczach czujność. Potem się uśmiechnął.
 Nie boję się ciebie, bracie  oznajmił.
 To dobrze, gdy ktoś nie ma powodów do lęku  odparłem.
Otworzyłem drzwi.
 Zaczekaj  rzucił.
 Tak?
 Nie powiedziałeś, kto był z tobą, kiedy znalazłeś Atut Martina w miejscu,
gdzie go zostawiłem.
 Ach. . . to Random.
 Rozumiem. Czy jest świadom wszystkich szczegółów?
63
 To znaczy, czy wie, że pchnąłeś nożem jego syna? Odpowiedz brzmi: nie.
Jeszcze nie.
 Rozumiem. A co z nową ręką Benedykta? Słyszałem, że jakoś wyniosłeś
ją z Tir-na Nog th. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
 Nie teraz  powiedziałem.  Zostawmy coś na nasze następne spotkanie.
Przecież to już niedługo.
Wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi, dziękując w myślach dywanowi.
Rozdział 8
Odwiedziłem kuchnię, starannie przygotowałem gigantyczny posiłek i znisz-
czyłem go doszczętnie. Potem ruszyłem do stajni, gdzie wyszukałem pięknego,
młodego gniadosza. Dawniej należał do Eryka. Mimo to zaprzyjazniliśmy się
szybko i wkrótce podążaliśmy szlakiem prowadzącym w dół Kolviru, do obozu
moich oddziałów z Cienia. Jechałem, trawiłem i próbowałem ułożyć w myślach
wszystkie zdarzenia i fakty ostatnich kilku godzin. Jeżeli Amber istotnie powstał
w wyniku aktu buntu Dworkina w Dworcach Chaosu, to wszyscy byliśmy spo-
krewnieni z siłami, które nam zagrażały.
Oczywiście, trudno ocenić, w jakiej mierze słowa starca zasługują na zaufa-
nie. Jednakże czarna droga biegła wprost do Dworców Chaosu i najwyrazniej
pojawiła się w rezultacie rytuału Branda, który z kolei opierał się na zasadach
przekazanych przez szalonego maga. Szczęśliwie te fragmenty opowieści, w któ-
re najtrudniej było uwierzyć, z czysto praktycznego punktu widzenia nie miały
istotnego znaczenia. Chociaż żywiłem dość mieszane uczucia dla teorii o swoim
pochodzeniu od Jednorożca. . .
 Corwinie!
Zciągnąłem wodze. Otworzyłem umysł na przesłanie i pojawił się obraz Ga-
nelona.
 Tu jestem  powiedziałem.  Jak zdobyłeś komplet Atutów? I jak na-
uczyłeś się ich używać?
 Zabrałem jedną talię z biblioteki. Już dość dawno. Pomyślałem, że do-
brze będzie dysponować jakimś środkiem łączności w nagłych wypadkach. Co do
używania, to właśnie zrobiłem to, co chyba wy wszyscy: popatrzyłem na Atut,
pomyślałem o nim, skupiłem się na kontakcie z przedstawioną osobą.
 Sam powinienem dać ci komplet. Zapomniałem o tym i cieszę się, że na-
prawiłeś to przeoczenie. Wypróbowujesz je teraz, czy coś się stało?
 Stało się  odpowiedział.  Gdzie jesteś?
 Zupełnie przypadkiem jadę właśnie, żeby się z tobą zobaczyć.
 Nic ci nie jest?
 Nie.
65
 To dobrze. W takim razie zaczekam. Wolę na razie nie próbować przeciąga-
nia cię przez to cudo, tak jak wy to robicie. Sprawa nie jest aż tak pilna. Spotkamy
się wkrótce.
 W porzÄ…dku.
Przerwał kontakt, a ja spiąłem konia i ruszyłem dalej.
Przez chwilę byłem zirytowany, że zwyczajnie nie poprosił mnie o Atuty. Po-
tem przypomniałem sobie, że byłem nieobecny prawie tydzień czasu Amberu.
Pewnie się o mnie martwił, a wolał nie zwracać się do innych z taką prośbą. Może
i słusznie.
Zjazd minął szybko, podobnie jak pozostała część drogi. Koń, który, nawiasem
mówiąc, nazywał się Werbel, był szczęśliwy, że może się przejechać; przy każdej
okazji przejawiał skłonność do przechodzenia w galop. W pewnym momencie
pozwoliłem mu na to, żeby się trochę zmęczył. Po chwili dostrzegłem obóz.
Mniej więcej w tym samym czasie zdałem sobie sprawę, że tęsknię za Gwiaz-
dÄ….
Kiedy wjechałem do obozu, zogniskowałem na sobie wszystkie spojrzenia.
Ludzie salutowali. Gdzie przejeżdżałem, robiło się cicho i ustawała wszelka praca.
Zastanawiałem się, czy wierzą, że przybyłem wysłać ich do bitwy.
Zanim zeskoczyłem z siodła, w otworze namiotu stanął Ganelon.
 Szybko  zauważył, ściskając mi prawicę.  Piękny koń.
 Owszem  przyznałem, rzucając wodze jego ordynansowi.  Co nowe-
go?
 No. . .  mruknął.  Rozmawiałem z Benedyktem. . .
 CoÅ› siÄ™ dzieje na czarnej drodze?
 Nie, nic podobnego. Przyjechał do mnie, kiedy wrócił od tych swoich przy-
jaciół, tych Tecysów. Powiedział, że u Randoma wszystko w porządku i podąża
jakimś śladem pozostawionym przez Martina. Potem zaczęliśmy gadać o innych
sprawach i w końcu poprosił, żebym mu opowiedział wszystko, co wiem o Darze.
Random mu mówił, jak przeszła Wzorzec, i uznał, że zbyt wielu ludzi potwierdza
jej istnienie.
 I co mu powiedziałeś?
 Wszystko.
 O domysłach i spekulacjach. . . po Tir-na Nog th?
 Właśnie tak.
 Rozumiem. Jak to przyjÄ…Å‚?
 Chyba się ucieszył. Nawet był szczęśliwy. Zresztą sam z nim pogadaj.
Skinąłem głową, a on podszedł do namiotu, odchylił klapę i stanął z boku.
Wszedłem.
Benedykt siedział na niskim stołku przy skrzyni, na której leżała rozłożona
mapa. Przesuwał po niej długim, metalowym palcem lśniącej, szkieletowej dłoni,
66
tkwiącej na końcu śmiercionośnego, okablowanego srebrem i łączonego płomie-
niem mechanicznego ramienia, umocowanego do kikuta prawej ręki trochę poni-
żej punktu, gdzie został odcięty rękaw brązowej koszuli. Ten widok sprawił, że
zadrżałem: tak bardzo przypominał ducha spotkanego w mieście na niebie. Pod-
niósł głowę i spojrzał mi w oczy. Potem skinął ręką na powitanie  lekkim, per-
fekcyjnie wykonanym gestem. Na jego twarzy dostrzegłem najszerszy uśmiech,
jaki widziałem w życiu.
 Corwinie!  powiedział, po czym wstał i wyciągnął tę rękę.
Zmusiłem się, by uścisnąć aparat, który omal mnie nie zabił. Jednak Benedykt
sprawiał wrażenie przychylniej do mnie nastawionego, niż był przedtem. Potrzą- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl