[ Pobierz całość w formacie PDF ]
upokorzenia, bo wszyscy kłamali. Matka. Howard. Ojciec. Quinn. Bez końca mogła ży-
wić się żalem nad samą sobą, tylko że to bardzo nędzny posiłek.
Przed oczami stanęła jej twarz ojca. Jak mogła nie dać mu nawet szansy na wyja-
śnienia? Zniknął dwadzieścia siedem lat temu i cały ten czas został wciśnięty w jedną,
gorzką pigułkę oskarżeń.
Boże, a jeśli wczorajsze zdenerwowanie wszystko pogorszyło? Przyspieszyła kro-
ku, nagle mając cel wędrówki. Nie mogła się od niego odwrócić, skoro był jedyną osobą,
której jej przez całe życie brakowało.
Znajdowała się w połowie drogi pomiędzy miastem a Four Mile, dwadzieścia mi-
nut biegiem do dowolnego z nich. A jeśli będzie za późno? Przyspieszyła do truchtu. Tak
się zatraciła w biegu i panice, że nie słyszała motoru, zanim nie znalazł się tuż obok niej.
- Dani! Wsiadaj!
Co się dzieje? Quinn w garniturze, na brudnej, zabłoconej maszynie.
- Zatrzymaj się, do cholery!
Dani stanęła, ciężko oddychając. Zdarł z głowy kask, rzucił go jej.
Jeszcze nie zdążyła zacząć o nim myśleć, a znów wkroczył w jej życie.
- Wsiadaj - powtórzył szybko. - Zawieźli go do szpitala Cairns Base.
Z okrzykiem niepokoju wcisnęła kask na głowę i niezgrabnie wspięła się na sie-
dzenie. Objęła go ramionami, kiedy przyspieszał. Zamknęła oczy i zaczęła się modlić z
całych sił.
Niespełna godzinę później z piskiem opon zahamowali przed wejściem do szpitala.
- Biegnij, spotkamy się w środku.
Drżąca od nocnego chłodu i lęku popędziła szukać ojca.
Ku jej ogromnej uldze chodziło tylko o lekką niewydolność oddechową, spowo-
dowaną nadmiarem płynu w płucach będącym, jak się dowiedziała, typowym objawem
zaawansowanego raka. Był przytomny, nie cierpiał. Miał zostać na obserwacji do rana,
kiedy zamierzano go wypisać.
Następną godzinę Dani spędziła przy nim, trzymając go za rękę. Patrzył na nią, nie
mogąc mówić przez maskę tlenową, ale uniósł jej dłoń, uścisnął ją, nawet raz się
uśmiechnął. Żona siedziała po drugiej stronie łóżka. Powiedziała im obojgu, że czas zro-
bić w oficjalnych obowiązkach przerwę na poznanie córki.
Dani wyszła z oddziału o trzeciej w nocy. Była wyczerpana, wymięta i brudna. Nie
miała pojęcia, gdzie spędzi resztę nocy. A już zupełnie nie spodziewała się zobaczyć Qu-
inna cierpliwie czekającego w holu.
Pomimo wszystko zrobiło jej się cieplej koło serca na widok jego zrujnowanego
garnituru i zmierzwionych włosów.
Tyle się wydarzyło, że tamte chwile na czerwonym dywanie zdawały się odległe o
parę lat. Tak wiele się zmieniło.
- Jak się miewa? - Oczy miał podkrążone, zmęczone, pełne niepokoju.
- Odpoczywa. Przetrzymają go do rana, ale jutro może wrócić do hotelu.
- Do hotelu? - zdziwił się. - Nie do domu?
- Postanowili na parę dni zatrzymać się w Port. - Usiadła o kilka krzeseł od niego.
- Rozumiem. - Popatrzył na nią. - To dobrze?
- Dobrze. - Dani uśmiechnęła się słabo.
Odetchnęła głęboko i powtórzyła to słowo w myśli. Dobrze. Tak wiele straconego
czasu miała do nadrobienia. Tak samo jej ojciec. Zamierzała tego dopilnować.
- Możesz mi wyjaśnić, skąd się w środku nocy wziąłeś na motorze w połowie drogi
do Four Mile?
- W pierwszej chwili myślałem, że będziesz w sklepie, ale potem przypomniałem
sobie o plaży.
Pamiętał, że to jej specjalne miejsce.
- A motor?
Przeczesał włosy. Długa jazda przez chłodną, wilgotną noc doszczętnie popsuła mu
fryzurę.
- Interesujący ciąg przypadków, na który składają się: czterej chłopcy rozrabiający
na plaży, mój rolex, parę dolarów i parę dobrze dobranych gróźb. - Uśmiechnął się lekko.
- Nie wspominając już o ryzyku aresztowania w każdej chwili.
Dani zaśmiała się słabo.
- Mój bohater.
Mój bohaterski kłamca, poprawiła się w myślach i spoważniała. On też.
- Pomyślałem, że nigdy sobie nie wybaczysz, jeśli... - Skinął głową w stronę od-
działu.
- Dlatego zaczęłam biec - mruknęła. - Tam na plaży... - przerwała na dłuższą chwi-
lę. - Dziękuję.
Zapadło niezręczne milczenie. Potarła ramiona, zadowolona z kurtki i butów. Gdy-
by odbyła tę szaloną jazdę w organdynowej sukni...
- Dani - odezwał się miękko, z bólem w oczach. - Strasznie mi przykro, że tak bar-
dzo cię zraniłem.
Odwróciła wzrok. Czy mogła mu ufać, po tych wszystkich kłamstwach? W końcu
były dość poważne. Nie w stylu „ślicznie wyglądasz" czy „przecież nie zapomniałbym o
twoich urodzinach"... Jego kłamstwa zawierały szantaż, wymuszenie, podejrzane intere-
sy, ukrywanie ojca...
Lecz przy tych wszystkich emocjach mijającej nocy gniew się w niej wypalił.
Smutek jeszcze nie.
- Wiem, dlaczego to zrobiłeś - zaczęła. - Nie mogłeś spełnić życzenia umierającej
żony. To była druga szansa.
- Szansa na wyrównanie rachunków - rzekł zamyślony. - Mogłaś mieć rację. Do-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]