[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wstąpiłyśmy na herbatę do starej, istniejącej tu od niepamięci herbaciarni.
Lucy była już zmęczona.
Postanowiliśmy iść spać. W domu zastałyśmy młodego kapitana, którego
matka Lucy zaprosiła na kolację. Myślę, że biskup powinien zająć się
wychowywaniem młodych kapłanów, by ci wychodzili natychmiast po
zobaczeniu dwóch śpiących panienek.
Lucy już śpi, oddycha równomiernie, policzki ma czerwone. Wierzę, że
najgorsze już minęło i że przestaną ją prześladować złe sny. Do pełnego
szczęścia brakuje mi tylko wiadomości od Jonathana.
11 sierpnia, godz 3.00
Znów otwieram swój notatnik. Trudno będzie mi zasnąć ponownie, mogę
więc pisać. Przeżyłyśmy okropną przygodę. Przebudziłam się, mając
dziwne uczucie, że jestem w pokoju sama. Podeszłam do łóżka Lucy i
stwierdziłam, że łoże jest puste. Nie było jej w pokoju. Drzwi były
zamknięte, lecz nie na klucz, chociaż byłam pewna, że wieczorem
przekręciłam klucz w zamku. Sprawdziłam, co Lucy na siebie włożyła. Jeżeli
tylko szlafrok - będzie w domu. Jeżeli suknię - wyszła na zewnątrz. Lecz w
szafie wisiał i szlafrok, wisiały też jej wszystkie sukienki.
Bogu dzięki - pomyślałam. Nie może być daleko, ponieważ ma na sobie
tylko nocną koszulę - pomyślałam. Zbiegłam na dół, do pokoju
gościnnego. Nikogo! Potem zajrzałam do wszystkich pokoi. Lucy nie było w
domu. Sprawdziłam drzwi wyjściowe. Otwarte. Potem furtkę do ulicy -
również nie zamknięta!
Przestraszyłam się, albowiem Lucy musiała wyjść na miasto tak jak była -
tylko w nocnej koszuli! Wskoczyłam szybciutko w wełnianą kurtkę i
wybiegłam na poszukiwanie Lucy. Dokąd mogła pójść?! Na wieży wybiła
właśnie pierwsza w nocy i nigdzie ani żywej duszy. Pobiegłam wzdłuż North
Treeace - po kimś w białej koszuli ani śladu, potem biegłam wzdłuż
klifowego pobrzeża - znów nikogo! Wtedy wpadłam na myśl, czy Lucy
może poszła do naszej ławki na cmentarzu, gdzie tak bardzo lubiła ze mną
przesiadywać. Właśnie na chwilę wyszedł zza chmur srebrny księżyc, a w
jego blasku dojrzałam białą postać na wzgórzu. To musiała być tylko Lucy.
Zdawało mi się, że nie była sama. Tuż przy niej widniała jeszcze jedna
sylwetka, a z tej odległości trudno mi było określić jej charakter. Może
człowiek, może zwierzę? Księżyc znów znikł za chmurą, a ja pobiegłam w
znajomym kierunku. W mig, jak nigdy przedtem, pokonałam te liczne
schody, biegnąc prosto do naszej ławki. Tylko tam spodziewałam się
odnalezć Lucy, zanim ktoś obcy ją dojrzy i sprawa jej lunatyzmu przestanie
być tajemnicą. Pokonując już ostatnie stopnie, znów dojrzałam białą
sylwetkę. Lucy, Lucy - krzyknęłam i towarzyszący jej cień podniósł się i
jakby rozpłynął. Zastałam Lucy na naszej ławce. Siedziała nieruchomo, a
jej głowa oparta była o brzeg ławki. Spała... Usta miała lekko rozchylone i
cicho jęczała. W śnie podniosła rękę, kładąc dłoń na szyi. Cała się trzęsła,
jakby z zimna. Otuliłam ją swoją kurtką. %7łeby jej było bardziej ciepło,
zapięłam jej agrafką golf przy szyi. Pewnie ją ukłułam, ponieważ przyłożyła
dłoń do szyi i lekko westchnęła. Próbowałam ją delikatnie obudzić,
wkładając na jej stopy swoje trzewiki. Wreszcie otworzyła oczy, ale wcale
nie była zdziwiona tym, że mnie widzi. Prawdą jest i to, że nie miała
świadomości, gdzie się znajduje. Prowadziłam ją do domu. Po drodze
specjalnie weszłam w gęste błoto, żeby przypadkowy przechodzień nie
zauważył, że jestem bosa.
Na szczęście, nikt nas nie spotkał. Tylko raz mijał nas jakiś nietrzezwy
przechodzień. Przystanęłyśmy w bramie, zanim nie przeszedł. Chodziło mi
przede wszystkim o dobre imię Lucy. W domu odmówiłyśmy modlitwę i
położyłyśmy się spać. Postanowiłam, że o tej przygodzie nie powiem jej
matce. Starsza pani mogłaby przeżyć duży wstrząs. Zamknęłam drzwi na
klucz, a ten przywiązałam sobie do nadgarstka. Nad morzem już świtało.
Lucy zasnęła twardo.
Tego samego dnia, po południu
Lucy spała jak niemowlę, jej nocna wycieczka zdawała się nie pozostawiać
żadnego śladu. Wręcz odwrotnie - wyglądała zdrowiej niż zwykle. Było mi
bardzo przykro, że ją ukłułam. %7łe ją skaleczyłam agrafką w szyję... Miała
bowiem na gardle widoczny ślad ukłucia, a na nocnej koszuli widniała
kropelka zastygłej krwi. Próbowałam się jej wytłumaczyć, ale ona - śmiejąc
się - powiedziała, że to nic takiego. Całe szczęście, że to nakłucie jest
nieduże i żadnego śladu nie powinno po nim pozostać. W każdym razie nie
będzie najmniejszej blizny.
Tego samego dnia, noc
Przeżyłyśmy szczęśliwy dzień. Powietrze było czyste, słońce jasne, wiał
świeży wiaterek. Kolację zjadłyśmy w lasku Mulgraw, dokąd odstawiła nas
swoim koczem lady Westenra. Starsza pani bardzo lubi, że wszędzie
chodzimy z Lucy razem. Mówi, że moje towarzystwo wpływa na Lucy
pozytywnie. Ja jednak odczuwam dotkliwie brak Jonathana. Spać
poszłyśmy dość wcześnie. Dzisiaj Lucy powinna być spokojna. Lecz na
wszelki wypadek przywiązałam sobie klucz do nadgarstka. Tej nocy chyba
nic siÄ™ nie przytrafi.
12 sierpnia
Przeliczyłam się, ponieważ Lucy dwa razy w nocy wstawała, chcąc wyjść
na zewnątrz. Była jakby bardzo niezadowolona, kiedy nie mogła odnalezć
klucza. Obudziła się wcześnie, położyła się obok mnie w moim łóżku i
opowiadała mi o Arturze. Powiedziałam jej, jak bardzo martwię się o
Jonathana. Zaczęła mnie pocieszać. Nawet jej się poniekąd udało. Jestem
spokojniejsza.
13 sierpnia
Dzień przebiegł dość spokojnie, ale ja i tak położyłam się z kluczem
przywiązanym do nadgarstka. W nocy coś mnie obudziło. Kiedy
otworzyłam oczy, zobaczyłam Lucy siedzącą na łóżku - i oczywiście śpiącą
- zapatrzoną w okno. Wstałam cichutko, podeszłam i odsłoniłam kotarę.
Noc była jasna, księżyc lśnił jak nowa pensówka. Za oknem krążył duży
nietoperz. Dwa razy lekko musnął skrzydłem szybę, ale kiedy mnie
zobaczył przestraszył się i odleciał ponad portem w kierunku opactwa.
Lucy znów się położyła i do rana spała spokojnie.
14 sierpnia
Cały dzień spędziłam na Wschodnim Urwisku. Lucy kocha to miejsce. Tylko
z trudem udaje mi się namówić ją do powrotu na obiad, podwieczorek, czy
kolację. Dziś po południu rzuciła dziwną uwagę. Właśnie wracałyśmy do
domu, kiedy już na końcu schodów zatrzymała się, by jeszcze raz spojrzeć
na tę cudowną scenerię nadmorskiego wieczoru. Słońce powoli chowało
się za Kettleness; na Wschodnie Urwisko i na stare opactwo padały
czerwone już promienie zachodzącego słońca i cała okolica tonęła w
różowej poświacie. W milczeniu napawałyśmy się wspaniałym widokiem,
kiedy Lucy, ni to do mnie, ni to do siebie, zaszeptała:
- Znów te czerwone oczy. Takie same.
Powiedziała to całkiem bez związku. Ukradkiem spojrzałam w jej twarz i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]