[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czym? - Mitch obszedł kanapę i usiadł na starym pniu,
który słu\ył mu za stolik do kawy. - Czy Darlene te\ była
prostytutkÄ…?
- Mo\e Cynthia szanta\owała kogoś innego. I ten ktoś
mógł wynająć Darlene, \eby wykradła negatywy.
- To zbyt daleko idące domysły, Mitch. - Spokojny głos
Ginny potwierdził jego własne wątpliwości.
- Ale warto je rozwa\yć. Skontaktuj się z Merlem. Siedzi
w komendzie i pisze jakieś raporty. - Mitch celowo unikał
uwa\nego spojrzenia Casey. - ZdobÄ…dz kopiÄ™ napisanego
przez Jamesa Reeda raportu z aresztowania Darlene. Jeśli z tą
sprawą wią\e się rzeczywiście szanta\, mo\e wyjaśni nam to,
czemu Jimmy był osobiście nią zainteresowany. Mo\e chciał
wyświadczyć przysługę jakiemuś znajomemu.
- Dobra.
Mitch wykorzystał wyjście Ginny jako pretekst, by stanąć
jeszcze dalej od Casey. PrzeglÄ…dajÄ…c siÄ™ w szybie, jeszcze raz
próbował zawiązać muszkę. Wiedział, \e nie spodobają się jej
jego podejrzenia i będzie ślepo bronić przyszywanego wuja.
Jemu zaś instynkt podpowiadał, \e obecne - a mo\e i
dawniejsze - zainteresowanie komisarza jej sprawÄ… nie ma nic
wspólnego z łączącymi ich rodzinnymi więzami. Mo\e pilnuje
jej i trzyma w ukryciu przez tyle lat, bo chce coś... zataić? Co
takiego James Reed ma do ukrycia?
- Zaczekaj. Mo\e ja spróbuję. - Lekka dłoń Casey
spoczęła na jego ramieniu.
Mitch, oczywiście, zgodził się i pozwolili jej zająć się
muszką. Skupił się na obserwacji padających na parapet
kryształowych gwiazdeczek. Ona zaś z wprawą walczyła ze
śliskim jedwabiem. Choć była to tylko nędzna imitacja
intymności typowej dla par mał\eńskich, Mitchowi zrobiło się
gorąco. Zastanawiał się, komu jeszcze Casey wiązała muszki?
Ojcu? Jimmy'emu? Kochankowi?
Zamknął oczy i cieszył się chwilą. Gotów był częściej
nosić ten idiotyczny strój, gdyby wiązało się to z taką jej
bliskością.
- Myślisz, \e wuj coś ukrywa?
Jej słowa wyrwały go z marzeń i zmroziły tak nagle, jakby
ktoś otworzył okno i wpuścił lodowate powietrze.
- Mo\e stara się kogoś chronić. - Podzielił się z nią
jednym ze swoich najmniej dla niej przykrych podejrzeń.
Casey a\ zacisnęła pięści.
- On jest najbli\szym mi człowiekiem, Mitch. Mitch ujął
jej zaciśnięte ręce i przytrzymał.
- Nie, to nieprawda. A McDonaldowie i Frankie? Oni
naprawdÄ™ ciÄ™ kochajÄ…. JesteÅ› dla nich jak najbli\sza krewna.
A ja?
- Oni mają swoje własne \ycie. A z mojego niewiele ju\
pozostało.
Próbowała się odsunąć, ale Mitch jej na to nie pozwolił.
Jeszcze nie. Najpierw musiał jej powiedzieć o swoich
uczuciach i szacunku. Teraz albo nigdy.
- Wcale nie musi tak być.
Tamtego dnia dwukrotnie zrobiła pierwszy krok, zbli\ając
się do niego. Na moment zrzuciła ochronny pancerz, którym
chroniła się przed resztą świata. Ale nie przed nim.
Nie chciał, \eby kiedykolwiek znów od niego uciekała.
Przecie\ jest jej ochroniarzem, więc nie powinna sobie na to
pozwolić. On te\ nie, bo obudziły się w nim uczucia, które
dawno uwa\ał za martwe.
Puścił jej ręce, ujął za ramiona i przyciągnął łagodnie do
siebie.
- Jedyną rzeczą, która nie pozwala ci kochać i być
kochaną, jest twoja duma. Widziałem, jaka potrafisz być czuła
i serdeczna, jak bardzo kochajÄ…ca. Jimmy tego nie widzi. Ale
ja tak. I Frankie. I Judith, i Ben...
Chciał ją pocałować, ale odwróciła głowę, więc zadowolił
się muśnięciem jej policzka.
- Bronię się, \eby nikt mnie ju\ nigdy nie zranił, Mitch.
Mo\e to tchórzostwo, ale nie jestem tak silna jak ty.
- Bzdu... - Jego wargi znieruchomiały tu\ przy kuszącym
cieple niewielkiego zagłębienia pod jej uchem. - Naprawdę w
to wierzysz? Popatrz, ile trudności ju\ przezwycię\yłaś. Z
iloma rzeczami musisz się zmierzyć ka\dego dnia. I
dokonujesz tego wszystkiego prawie samodzielnie. Mało kto
by się nie poddał, \yjąc w takim stresie.
Jej palce lekko musnęły maleńką srebrną spinkę, którą mu
podarowała. Czy\by chciała się upewnić, \e dobrze robi
ufając mu? Zaraz potem mocno chwyciła go za klapy
marynarki.
- Ale ty ryzykujesz ka\dego dnia. Cieszysz siÄ™
szacunkiem tak wielu ludzi. Nie pozwalasz sobie na strach.
Najwy\ej wpadasz w złość.
Mitch potrząsnął głową.
- Wcale się tak bardzo od ciebie nie ró\nię, Casey. Po
prostu robię to, co muszę, \eby jakoś wytrzymać.
Przyciągnął ją do siebie i objął. Wiedział ju\, \e i jej, i
jemu daje to pocieszenie.
Wargi Casey musnęły jego szyję.
- A więc jedyną ró\nicę między nami stanowi to, \e kiedy
mamy ju\ wszystkiego dość, ty wpadasz w szał, a ja zmieniam
się w wyniosłą księ\niczkę.
- Nie jest tak zle - uśmiechnął się Mitch.
- Przecie\ takiej mnie nie znosisz. - Casey te\ siÄ™
uśmiechnęła.
- Powiedzmy mo\e, \e lubiÄ™ wyzwania.
- Jest pan bardzo szarmancki, kapitanie. Zrobi pan furorÄ™
na dzisiejszym bankiecie.
Mitch jęknął i mocno ścisnął jej ramię.
- Musiałaś mi o tym przypomnieć.
Zmiech Casey wzmógł jeszcze jego strach przed
nadchodzącym wieczorem. Tak chętnie dzieliłby go z kimś
wa\nym. Marzył, by mogła to być Casey Maynard.
Miło mu było słyszeć pochwały z jej ust. Cieszył się, \e
mogą zawrzeć rozejm, rozmawiając o swoich obawach. Chciał
jej za to podziękować. Jeszcze raz ją uspokoić. I uspokoić
siebie.
Jego usta były coraz bli\ej jej ust. Tym razem się nie
odsunęła.
- Mam, stary! Ale.. - Zapatrzona w trzymaną w ręku
kartkę, Ginny weszła do pokoju. Casey drgnęła jak oparzona,
a on spuścił wzrok. - Przepraszam.
Mitch wyprostował się i wygładził klapy smokingu. Czuł
jeszcze na nich ciepło rąk Casey.
- W porządku, Gin - rzekł. Tym razem powrót do
autorytarnego tonu przyszedł mu z większym trudem. -
Złapałaś Merle'a?
- Tttak. - Ginny była równie zakłopotana jak Casey i
Mitch. - Przefaksuje ci tutaj ten raport. Dałam mu twój numer.
Na dzwięk dzwonka windy dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Ja... Ja... zaraz wracam.
Znów został sam na sam z Casey. Poczuł, \e przepaść
między nimi znów się otworzyła. Była jednak pewna maleńka
ró\nica. Piękna głowa Casey nie była ju\ tak wysoko
uniesiona.
- Dasz sobie radę? - spytał.
Casey spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Słabo, ale
jednak.
- Spróbuję, stary. Spróbuję.
Zanim zdą\ył zareagować na to interesujące przezwisko,
do pokoju wpadła Ginny, a za nią, du\o wolniej, wtoczył się
Brett.
- Przybył nasz neandertalczyk, \eby dotrzymać nam
towarzystwa.
- Posłuchaj, złotko, jeśli mam cię za bardzo rozpraszać,
mogę zawsze zadzwonić do domu i poprosić, \eby przysłali tu
któregoś z moich młodszych, brzydszych braci.
- Brett! - Jednym słowem Mitch zgasił uśmiech na twarzy
swego kuzyna. Ufał Brettowi i wiedział, \e będzie chronił
Casey, podejrzewał jednak, \e doprowadzi Ginny do szału. W
pacy dziewczyna była zawsze bardzo zasadnicza, zaś młody
kuzyn nie przepuścił \adnej okazji, by poflirtować.
Zmiech Casey przyciÄ…gnÄ…Å‚ go do niej jak magnes.
- No, ruszaj - rozkazała. - Miłego wieczoru! Czuję, \e
zapowiada się niezła impreza.
- Odprowadz mnie do drzwi.
Mitch ujął ją za rękę. Nie zaprotestowała, lecz mocno
zacisnęła delikatne palce na jego masywnej dłoni. Lekko
utykając, z gracją podą\yła za nim.
Przy drzwiach wło\ył płaszcz, ale wyraznie nie chciał ju\
wychodzić.
- O co chodzi? - spytała w końcu Casey, zakłopotana jego
milczeniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]