[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ojciec to nędzny, podły egoista?
- yle to wszystko zrozumiałaś. - Kyle również zaczął się
ubierać. - Teraz jestem już starszy i mądrzejszy.
- Na tym właśnie polega kłopot, prawda? Ja też jestem
starsza i mądrzejsza! Drugi raz nie dam się omotać, przynajmniej
nie temu samemu mężczyznie. I zapewniam cię, że nigdy,
przenigdy nie pozwolę, żebyś skrzywdził nasze dziecko.
- Nigdy bym...
- Czyżby? Wydaje ci się, że jak pokażesz się jej z najlepszej
strony, sprawisz, że cię pokocha, a potem znów uciekniesz,
to nie zrobisz jej krzywdy?
Spojrzał na nią ponuro.
- Teraz dopiero widzę, jak bardzo cię zraniłem.
- Owszem, zraniłeś. Ale teraz jestem dojrzałą kobietą
i dam sobie z tym radę. - To było kłamstwo, i to wielkie, ale
Sam nie wahała się minąć z prawdą, by ochronić swoje serce.
Wzięła buty i ruszyła w stronę domu. - Tylko Caitlyn nie dałaby
sobie z tym rady. Dobranoc, Kyle.
Z hukiem zamknęła za sobą drzwi i siłą powstrzymała
płacz. Zaproponował jej małżeństwo, ale to było za mało. Małżeństwo
z rozsądku jest jak sztuczny brylant, pięknie błyszczy,
ale nie ma żadnej wartości. Nie, za żadne skarby nie przyjmie
oświadczyn Kyle'a. Nie potrzebuje go.
Przez okno widziała tylne światła odjeżdżającego samochodu
i zastanawiała się, czy to było ich ostatnie spotkanie. Ludzie
noszący nazwisko Fortune rzadko słyszeli odmowę.
Gasząc światło, dostrzegła w lustrze swoje odbicie - zmierzwione
włosy, nabrzmiałe usta - i przypomniała sobie, jak
się przed chwilą kochali. Chyba zupełnie zwariowała. Odrzuciła
oświadczyny milionera, ale bez większych oporów zgodziła
się z nim kochać. I tak postąpiła matka, której córka chciała
poznać ojca. Nagle poczuła wielkie znużenie i westchnęła
ciężko.
- Jesteś idiotką, Sam - wymamrotała pod nosem. Nachyliła
się i podrapała Kła za uchem. - Zwykłą idiotką, której
duma odebrała zdrowy rozsądek.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że sama nie wiedziała,
czego chce.
ROZDZIAA DZIESITY
Kyle jeszcze raz naparł na klucz francuski, w nadziei że
stara śruba i uszczelka będą teraz lepiej trzymać i woda przestanie
przeciekać, a sądząc po wielkiej plamie rdzy na rurze,
ciekła tak od kilku sezonów. Modląc się w duchu, odkręcił
kran. Woda popłynęła do betonowego koryta, nie ściekając po
rurze. A więc sukces!
Konie - głównie klacze ze zrebiętami - przyglądały mu
się bez większego zaciekawienia. Przyzwyczaiły się już do jego
widoku, kiedy malował wyblakłe na słońcu deski, naprawiał
dach stodoły, podpierał przechyloną werandę i rozwijał całe
kilometry drutu wzdłuż ogrodzenia. On zajmował się swoją
pracą, one spokojnie się pasły, z rzadka podnosząc głowy.
Dzisiaj postanowił, że naprawi wszystkie cieknące krany.
Jutro miał się zająć maszyną do wiązania siana w bele. Psuła
się co sezon, tak przynajmniej twierdził Randy. Potem chciał
uszczelnić okna i odmalować dom. Na ranczu ciągle było coś
do zrobienia, ale ku swemu zdziwieniu stwierdził, że wcale
mu to nie przeszkadza. Teraz, kiedy po wielu godzinach ciężkiej
pracy mięśnie przestały go wreszcie boleć, życie tutaj,
w odległym zakątku Wyoming, zaczynało mu się podobać.
Ciągle miał jakieś zajęcie, wysiłek fizyczny pochłaniał jego
energię i pozwalał trzymać nerwy na wodzy.
Trzy dni temu poprosił Sam o rękę, ale od tego czasu prawie
jej nie widywał. Owszem, przyjeżdżała na ranczo zajmować
się tym przeklętym koniem. Jego, Kyle'a, traktowała
uprzejmie, ale nawet nie zadała sobie trudu, by się do niego
uśmiechnąć. Caitlyn też się pojawiała, nadal bardzo zainteresowana
spędzaniem czasu z ojcem. Jednak fakt, że rodzice rozmawiali
ze sobą sztywno i że panowała między nimi napięta
atmosfera, nie mógł ujść jej uwadze. Na razie jeszcze nie skomentowała
tego, że dwoje dorosłych ludzi zachowuje się jak
para obrażonych nastolatków.
Od tamtej nocy Kyle nawet nie pocałował Samanthy. Starannie
dbała o to, by nie zostać z nim sam na sam i żeby nawet przypadkiem
go nie dotknąć. Wyglądało to tak, jakby go chciała ukarać
za to, że się jej oświadczył. To prawda, że jego oświadczyny nie
wypadły zbyt romantycznie, ale chyba niczego takiego nie oczekiwała.
Zresztą, kto potrafiłby zrozumieć tę kobietę?
Kiedy koryto się napełniło, zakręcił kran. Z dumą zauważył,
że udało mu się go skutecznie uszczelnić. Prace na ranczu
były zwykle nieskomplikowane, ale przynosiły szybkie efekty
i dawały mu satysfakcję, czego nie doświadczał, pracując dla
rodzinnej firmy w Minneapolis.
Zaciekawione zrebię podeszło do niego i wsunęło nos do
wody, ale zaraz odbiegło w podskokach, wysoko wyrzucając
kopytka. Jego ciemnobrązowa sierść lśniła w popołudniowym
słońcu. Wysoko nad głową po bezchmurnym niebie krążył jastrząb.
Na horyzoncie wyrastały góry Teton, których szczyty
pokrywał jeszcze śnieg. Dopiero teraz dostrzegł ich surowy
majestat. Tak, ta dzika kraina, nie pozbawiona piękna, zaczynała
coraz bardziej przypadać mu do serca. Tym bardziej że
mieszkało tu jego dziecko. I Sam. Ale on tutaj jakoś nie pasował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]