[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łóżeczkiem. On nie oddycha, on nie oddycha!" krzyczała i pła-
kała. Usiadłem na podłodze. Annie dalej krzyczała. Nie oddycha,
nie oddycha, dzwoń po pogotowie!" Zadzwoniłem. Mamo, od-
szedł tamtej nocy. Tak cicho. Nie chciał przeszkadzać. Dał nam się
wyspać.
Fotografia Martina nigdy nie zawisła pośród tych wszystkich
zdjęć odchowanych dzieciaków. Pochowaliśmy go w ciszy i samot-
ności, niedaleko od miejsca, gdzie leżą Ole i Kristine. Cisza zapadła
238
między nami. Zrobiło się strasznie obco i zimno. Przypomniałem
sobie opowieść Olego o tym, jak Kristine poroniła, i pomyślałem,
że może mamy jeszcze jedną szansę. Ale szansy nie było. Annie cał-
kiem się ode mnie odseparowała, spała na dole. Nie myła się, prawie
nie jadła, zacząłem się o nią bać. W szpitalu załatwili nam opiekę
psychologiczną. Przychodziła do nas pani, która próbowała coś tłu-
maczyć, znajdować w życiu jakieś pozytywy. Mówiła, by zebrać się
w sobie i zaczynać od nowa. Przychodziła też pani pastor, próbo-
wała pocieszać, modlić się. Ale nic nie pomagało. One dzieci nie
straciły. Annie odnosiła się do mnie tak, jakby to wszystko było
moją winą, jakby to, co się stało, stało się przeze mnie. Znienawi-
dziła mnie, zaczęła traktować jak gówno i któregoś dnia pani psy-
cholog zapytała ją, czy mogłaby powiedzieć jedną pozytywną rzecz
na mój temat, bo to byłby dobry początek. Ale Annie po długim
namyśle nie potrafiła powiedzieć o mnie jednego ciepłego słowa.
To trochę trwało, aż i ja zacząłem mieć wszystkiego dość. Postano-
wiliśmy się rozejść. A potem ta wiadomość o tobie...
I przychodzę tu każdego dnia, i gadam, opowiadam, a ty leżysz
i słuchasz. Znowu tu jestem. Znowu jestem z tobą. Coraz częściej
myślę, że jeśli Bóg istnieje, to jest cynicznym draniem.
Epilog
Horst błąkał się po Szwecji od gospodarza do gospodarza. Nie miał
pojęcia o robocie fizycznej, toteż często go zwalniano. Dogłębnie
poczuł, co to znaczy nie mieć domu i rodziny. Zaczął tęsknić. Ko-
niec wojny zastał go w oborze przy dojeniu krów. Od gospodarza
dowiedział się, że Dania została wyzwolona przez Anglików, ale
na Bornholmie wylądowali Rosjanie. Już kompletnie nic nie rozu-
miał z tej wojny. Ta wiadomość bardzo go ucieszyła, bo koniec walk
oznaczał powrót do domu. Miasto Horsta znalazło się w rękach
Amerykanów. Potrzebował jeszcze kilku miesięcy, zanim ze stra-
chem wsiadł na pokład szwedzkiego statku. Statek był przepełniony
i zmierzał do Hamburga. I znowu Horst poczuł dziecięcą niepew-
ność, i znowu zaczęły go nachodzić czarne myśli. Może jednostka
nadzieje się na jakąś minę i będzie po wszystkim? Znowu okaże się,
że życie jest jak mydlana bańka i w sumie nie warto się rodzić.
Do swojego miasta wracał nędznie odziany, jedynie z plecakiem.
Było mu obojętne, jak go przywitają i czy go przywitają. Kiedy
otworzył furtkę i wszedł na dróżkę, jego wzrok przykuły najpierw
zabite okiennice domu Brucknera, a potem domek na drzewie. Za-
pukał do drzwi. Nikt nie otwierał. Zmęczony długą drogą wdrapał
się do domku i skulony zasnął. Obudziło go trzaśnięcie furtki. Wyj-
rzał przez okienko. Zobaczył żonę, córkę i syna. Dzieci zmieniły się
nie do poznania. Urosły i trudno je było nazwać dziećmi. Nie wy-
trzymał, zaczął krzyczeć przez okienko:
141
To ja, to ja, Horst! To ja! To ja! Tato!
Zamurowało ich. Patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Syn rzu-
cił się pierwszy i wdrapał do domku. Zciskał go, obejmował, płakał.
Potem ruszyła córka. A na koniec żona. Siedzieli na górze w tłoku
i chyba dopiero wtedy, dopiero tam na drzewie poczuli, że wszyscy
bez wyjątku należą do siebie.
Horst zgłosił się do szkoły. Nowy kurator mianował go dyrek-
torem, zwalniając nieudolnego geografa. Nie chcąc prowokować
losu, wyrzucił biurko, za którym umierali jego poprzednicy, kupił
nowe i zwolnił sekretarkę. Długo poszukiwał nowej i wreszcie zna-
lazł najbrzydszą z najbrzydszych. Czy Horst zakochał się w żonie?
Czy żona zakochała się w nim? Czy oboje potrafili kochać? Trudno
powiedzieć. Oboje nosili w sobie tajemnice. A może to tajemnice
Są gwarantem bycia razem? W każdym razie Horst postanowił po-
nownie włożyć do jednej gabloty pazia królowej i admirała.
Dzieci pokończyły szkoły, wyjechały z domu na studia, a potem
założyły swoje rodziny. Horst doczekał emerytury i kupił sobie bia-
łego mercedesa. Pewnego ranka, kiedy nie musiał już ubierać się
i iść do pracy, spędził w ubikacji sporo czasu. Męczył się i pocił, stę-
kał. Przypomniał sobie profesorową i jej słowa. On też stawał się
starym profesorem. W pamięci mignęły obrazki tamtych dni. Za-
marzył o ponownych odwiedzinach. Tym razem sprawa nie była
tak prosta. Pensjonat znalazł się w granicach Polski. Chciał jednak
wiedzieć i miał nadzieję, że jeśli się tam znajdzie i przejrzy stare
księgi meldunkowe, to dowie się, czy przyjechała, czy czekała. Do
końca nie potrafił poradzić sobie z obumieraniem swojej męskości,
choć zaakceptował ciszę i spokój w sypialni, zresztą za poradą leka-
rza, który widział w nim doskonały materiał na wylew krwi do mó-
zgu. Ale ciągle myślał o tym jednym razie, choćby ostatnim.
Latem siedemdziesiątego pierwszego, kiedy wiza zajęła kawałek
miejsca w jego paszporcie, pożegnał się z żoną i wsiadł do swojego
mercedesa. Jechał tam, gdzie spędzał ferie z rodzicami i gdzie prze-
żył coś, o czym przez całe życie nie mógł zapomnieć. Coś, co nigdy
nie stało się czymś, choć pewnie mogło, gdyby nie ten niespełniony
241
austriacki akwarelista. Po przejechaniu dwustu kilometrów zatrzy-
mał się na opustoszałym parkingu w lesie. Wyjął kanapkę i nalał
sobie kawy z termosu. Skończył, wsiadł do samochodu i przekrę-
cił kluczyk w stacyjce. Miał ruszać, gdy usłyszał pukanie. Odkrę-
cił szybę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]