[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powodu biznesmenów nabrał przekonania, że w przychodni muszą się
znajdować substancje promieniotwórcze, gdy jednak do niej dotarł,
jego pewność poczęła ustępować. Nie miał pojęcia, gdzie i czego szukać.
Minął główną poczekalnię przychodni ginekologicznej i przeszedł
199
do mniejszej, dla studentek. Nie dotarły tu jeszcze sprzątaczki,
i z popielniczek oraz koszy wysypywały się śmiecie. W podłym świetle
wszystko wyglądało bardzo pospolicie i nieszkodliwie.
Spróbował otworzyć biurko rejestratorki, było jednak zamknięte.
Po kolei przekonał się, że wszystkie drzwi są pozamykane. Zamki
jednak były bardzo prostego typu, takiego, w którym klucz wsadzało
się do gałki w drzwiach. Plastykowa karta z biurka rejestratorki
wystarczyła do ich otwarcia. Wszedł do środka, zamknął drzwi za
sobą i włączył światło.
Znalazł się na korytarzu, w którym rozmawiał z doktorem
Harperem. Na lewo znajdowały się dwa gabinety, a na prawo
laboratorium bądz też magazynek. Na pierwszy ogień wybrał gabinety.
Za pomocą detektora bardzo dokładnie je skontrolował, obchodząc
z nim wszystkie szafki, zakÄ…tki, sprawdzajÄ…c nawet same fotele
ginekologiczne. Gabinety były czyste. To samo zrobił w laboratorium,
zaczynając od szafek na stołach laboratoryjnych i szuflad. Otwierał
wszystkie szafki po kolei. W końcu skontrolował stojącą w kącie szafę
z narzędziami. Odczyty wszędzie były negatywne.
Wreszcie natrafił na coś w koszu na śmieci. Promieniowanie było
bardzo słabe i całkowicie nieszkodliwe, jednak było. Spoglądając na
zegarek, uświadomił sobie, że jego czas raptownie umyka. Za pół godziny
musiał zadzwonić do mieszkania Denise. Zdecydował, że pokaże się tam
jedynie wtedy, jeśli upewni się, że Sansone jej nie więzi.
Po stwierdzeniu promieniowania w koszu na śmieci zdecydował się
jeszcze raz skontrolować laboratorium. Nic nie znalazł, dopóki nie
152
wrócił do szafki pod ścianą. Dolne półki zapełnione były płótnem
i fartuchami, a na górnych rozstawione były rozmaite narzędzia
laboratoryjne i przybory biurowe. Pod półkami był kosz na brudną
bieliznę. Gdy opuścił koło niego detektor prawie do podłogi, stwierdził
kolejny słaby, dodatni odczyt.
Wyrzucił brudne prześcieradła i fartuchy, po czym jeszcze raz
skontrolował kosz. Nic. Wetknąwszy głębiej czujnik znów udało mu
się znalezć ślady promieniowania przy dnie. Wsunął tam dłoń. Zcianka
i dno drewnianego kosza wydawały się lite, lecz gdy uderzył w dno,
wyczuł wibrację. Obstukał dno po obwodzie. Kiedy dotarł do przeciw-
nej strony, dno przechyliło się lekko, po czym wróciło na miejsce.
Martin nacisnął ponownie w to samo miejsce, uniósł dno i zajrzał pod
spód. Znalazł dwie opancerzone kasety z ołowiu z powszechnie
znanymi symbolami ostrzegajÄ…cymi przed promieniowaniem.
Tabliczki na kasetach stwierdzały, że materiały pochodzą z Labo-
ratoriów Brookhaven, wytwarzających wszelkiego rodzaju izotopy
200
stosowane w medycynie. Tylko jedna tabliczka dawała się odczytać.
Kaseta zawierała 2-(18F)-fluoro-2-dezoksy-D-glukozę. Druga tabliczka
była porysowana, zorientował się jednak, że kaseta również zawierała
jakiÅ› izotop dezoksyglukozy.
Szybko otworzył kasety. Ta, na której tabliczka była czytelna, była
jedynie umiarkowanie radioaktywna. Przy drugiej, solidniej opan-
cerzonej, detektor promieniowania oszalał. Cokolwiek było w środku,
było bardzo gorące. Philips zamknął i uszczelnił pojemnik, zgarnął
z powrotem brudnÄ… bieliznÄ™ i zamknÄ…Å‚ drzwi szafki.
Nigdy nie słyszał o izotopach dezoksyglukozy, jednak sam fakt, iż
znalazł je w przychodni ginekologicznej, potwierdzał jego podejrzenia.
Wewnątrzszpitalne reguły określające zasady nadzoru nad substancjami
radioaktywnymi stosowanymi w radioterapii były bardzo surowe,
podobnie było z izotopami wykorzystywanymi w celach diagnostycz-
nych i badawczych. Nic jednak z tego nie miało odniesienia do
przychodni ginekologicznej; na radioaktywnÄ… dezoksyglukozÄ™ po
prostu nie było tam miejsca. Musiał się dowiedzieć, do czego można
ją było stosować.
Zabierając ze sobą detektor promieniowania, zszedł po schodach
do podziemia. Znalazłszy się w tunelu, musiał zwolnić, by nie
wystraszyć grupek studentów. Kiedy jednak dotarł do nowego gmachu
akademii medycznej, przyspieszył ponownie kroku i w rezultacie do
biblioteki dotarł z zadyszką.
- Dezoksyglukoza - wydyszał. - Chcę sprawdzić, do czego jest
wykorzystywana. Gdzie mam szukać?
- Nie wiem - powiedziała wystraszona bibliotekarka.
- Cholera - powiedział Philips, odwrócił się na pięcie i ruszył do
katalogu.
- Niech pan spróbuje w katalogu działowym, doktorze! -
zawołała za nim kobieta.
Martin skręcił i ruszył w stronę drugiej części katalogu. Siedząca
tam dziewczyna, nie wyglądająca na więcej niż piętnaście lat, usłyszaw-
szy zamęt, poderwała się i przyglądała zbliżającemu się Philipsowi.
- Chodzi mi o dezoksyglukozę - rzucił. - Szybko, gdzie mogę
153
się zorientować, co to jest?
- A co to takiego? - dziewczyna wpatrywała się w niego
z lękiem.
- Jakiś cukier, pewnie pochodna glukozy. Proszę posłuchać, nie
wiem, co to jest, dlatego właśnie chcę to sprawdzić.
- Niech pan spróbuje w dziale chemii ogólnej, a jeśli się nie uda,
to w indeksie internistyki, a jak i to...
201
- Niech będzie chemia ogólna! Gdzie jej szukać?
Dziewczyna wskazała długi stół sąsiadujący z półkami. Philips
podszedł do niego i zaczął wyciągać szufladki. Bał się spojrzeć na
zegarek. Znalazł odnośnik pod hasłem ogólnym "glukoza" oraz tom
i stronę podręcznika Chemical Abstracts. Wyszukał hasło i zaczął je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]