[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko jedno wyjaśnienie: Keitzman miał rację, Charles doznał załamania nerwo-
wego. Może błąkał się teraz samotnie bez celu, odcięty od rodziny i pracy. Boże!
Wślizgując się do pokoiku Michelle tak cicho, jak tylko mogła, Cathryn usi-
łowała w ciemności dojrzeć twarz dziecka. Miała nadzieję, że Michelle śpi. Gdy
jej oczy przywykły do mroku, zorientowała się, że Michelle się jej przypatruje.
Zdawało się, że nie ma siły unieść głowy. Cathryn podeszła do łóżka i ujęła jej
rozpaloną dłoń.
Gdzie tatuś? spytała dziewczynka, starając się jak najmniej poruszać
owrzodzonymi wargami.
Cathryn zawahała się, obmyślając najlepszą odpowiedz.
Charles nie czuje siÄ™ najlepiej, zamartwia siÄ™ o ciebie.
Powiedział mi, że dzisiaj przyjdzie upierała się Michelle.
Przyjdzie, jeśli tylko będzie mógł powiedziała Cathryn. Gdy tylko
będzie mógł.
Po policzku Michelle spłynęła łza.
Chyba byłoby lepiej, żebym umarła.
Osłupiała Cathryn przez kilkanaście sekund nie mogła się poruszyć, po czym
schyliła się i przytuliła dziewczynkę do siebie, pozwalając swobodnie płynąć
Å‚zom.
Nie, Michelle! Nie! Nie wolno ci tak myśleć nawet przez chwilę!
184
Ludzie z agencji Hertza do dokumentów wynajmu furgonetki dołączyli na
szczęście skrobaczkę do lodu. Charles oczyścił nią szyby samochodu. Jego od-
dech skraplał się i zamarzał na szkle, zasłaniając mu widok głównego wejścia in-
stytutu. O piątej trzydzieści zapanowała już zupełna ciemność, z wyjątkiem linii
latarń wzdłuż Memoriał Drive. Do szóstej piętnaście z instytutu wyszli wszyscy
z wyjątkiem doktora Ibaneza. Pojawił się on dopiero o wpół do siódmej, okutany
w futrzany płaszcz po kostki. Zgarbiony, by bronić się przed powiewami lodowa-
tego wiatru, dotarł do swego mercedesa.
Dla całkowitej pewności Charles odczekał jeszcze dwadzieścia minut, nim za-
puścił silnik furgonetki. Włączył reflektory, objechał budynek z tyłu, zjechał po
służbowym podjezdzie pod rampę rozładunkową. Wysiadł z samochodu, wszedł
na schody koło rampy i nacisnął dzwonek. Czekając aż mu otworzą, poczuł falę
zwątpienia. Wiedział, że decydujące okaże się następne kilka minut. Po raz pierw-
szy w życiu liczył na niedbałość.
Niewielki głośnik nad drzwiami zachrobotał, a na miniaturowej kamerze za-
migotało czerwone światełko.
Tak? odezwał się ktoś.
Tu doktor Martel powiedział Charles, machając dłonią do kamery.
Muszę zabrać trochę sprzętu.
Po paru chwilach metalowe drzwi zaskrzypiały i odchyliły się w górę. Za ni-
mi ukazała się surowa, wylana betonem hala. Po lewej stał stos równo ułożonych
świeżo przywiezionych tekturowych pudeł. W głębi hali otworzyły się wewnętrz-
ne drzwi, w których pojawił się Chester Willis, jeden z dwóch nocnych strażni-
ków. Był to siedemdziesięcioletni Murzyn, który przeszedł na emeryturę i zaczął
dorabiać w instytucie, twierdząc, że mógłby oglądać telewizję w domu, ale u We-
inburgera mu za to płacono. Charles wiedział, że tak naprawdę Willis pracuje, by
pomóc wnukowi skończyć akademię medyczną.
Przez wiele lat praca do póznych godzin wieczornych była nawykiem Charle-
sa; przynajmniej do czasu, gdy Chuck poszedł na studia. W rezultacie zaprzyjaznił
się z nocnymi strażnikami.
Znów pracujemy po nocach? spytał Chester.
Trzeba powiedział Charles. Współpracujemy z grupą z MIT i muszę
przewiezć tam trochę mojego sprzętu. Nie mogę tego powierzyć komu innemu.
Rozumiem rzekł Chester.
Charles odetchnął z ulgą. Strażnicy jeszcze nie wiedzieli, że go wyrzucono.
Zabrał większy z dwóch wózków z hali i udał się do swojego laboratorium.
Z zadowoleniem stwierdził, że po jego odjezdzie pozostało nie tknięte. Nikt też
nie ruszał szafki, w której ukrył swe księgi laboratoryjne i odczynniki. Zaczął
gorączkowo rozmontowywać prawie całe wyposażenie laboratorium i ładować je
na wózek. Musiał obrócić osiem razy z pomocą Chestera i Giovanniego, drugiego
185
strażnika, by zabrać do hali wszystko, na czym mu zależało. Przewieziony sprzęt
składał na jej środku.
Na samym końcu zabrał z lodówki antygen białaczkowy Michelle, starannie
pakując fiolkę w izolowany pojemnik z lodem. Nie miał pojęcia, czy antygen nie
jest ciepłochwiejny, nie zamierzał więc ryzykować.
Gdy skończył wywozić sprzęt, było już po dziewiątej. Chester podniósł ze-
wnętrzne drzwi i pomógł Charlesowi przenieść wszystko do furgonetki.
Przed opuszczeniem instytutu Charles miał do wykonania jeszcze jedno zada-
nie. Wrócił do laboratorium, odszukał brzytwę, z której korzystano przy goleniu
sierści zwierząt doświadczalnych. Za pomocą brzytwy i zwykłego mydła usu-
nął w toalecie półtoradniową szczecinę. Uczesał się, poprawił krawat i porządnie
wsunął koszulę w spodnie. Skończywszy, uważnie przyjrzał się swojemu odbiciu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]