[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans potrzebowali jednak trochę czasu, żeby się przygotować. Kiedy więc
nadeszła wieść o śmierci szwagra, byli już gotowi do wyjazdu. Wiadomość
była trudnym towarzyszem podróży. Co się teraz stanie z posiadłością?
- Hannah musi bardzo cierpieć - powiedziała Sebjorg ostatniego wieczoru
przed wyjazdem. Emilie z dziećmi była jeszcze na letnim pastwisku i w
Rudningen przebywali tylko dziadkowie i Knut. Siedzieli w salonie Olego i
Ashild, i cicho rozmawiali.
- Pisze, że Birgit bardzo jej pomaga i że pogrzeb był piękny - odezwała się
Ashild. - I że ze względu na dzieci musi być silna. Ale co wieczór krąży jak
błędna po pokojach i szuka Fabiana...
- Jak będzie teraz sama żyć w Sorholm? - zastanawiał się Knut. - Nie ma tam
żadnej rodziny oprócz Birgit.
- Dajcie jej trochę czasu - orzekł Ole. - Możecie zostać u niej jakiś czas?
- Tak, możemy. Skroiłem tyle futer, że panie będą miały co szyć przez kilka
miesięcy. Jeśli Knut zorganizuje ich transport do Danii, to przecież mogę
kierować sklepem stamtąd.
- Zajmę się tym - zapewnił Knut. - Możesz być spokojny o towar.
- Wyjeżdżamy wczesnym rankiem. - Sebjorg ziewnęła, choć właściwie nie
była senna. Wiadomość o tragicznej śmierci szwagra wstrząsnęła nią; od tej
pory bez przerwy myślała o Hannah. O siostrze, która zawsze była taka
pogodna i radosna, a której nie dane było długo cieszyć się szczęściem. To było
jak upomnienie. Kiedy się już pożegnali z rodzicami i z Knutem, Sebjorg
wzięła Hansa za rękę. Szczęście trzeba tulić do serca, póki trwa.
Tego letniego wieczora Knut poszedł w górę potoku, minął młyn i szedł
niemal niewidoczną ścieżką, prowadzącą w głąb lasu. Zatrzymał się i spojrzał
w stronę sekretnego miejsca, w którym babka wiele lat temu pochowała swoje
martwo urodzone dziecko. Leżał tam duży kamień, pokryty mchem i
porostami. To tam Stara Hannah zwykle się ukrywała, gdy chciała być sama ze
swoimi myślami.
Knut nie wszedł w las, lecz usiadł na pniu świerka. Miał widok na całą wieś.
Jego gospodarstwo było pogrążone w ciszy. Rodzice poszli już spać, a
zwierzęta były na letnim pastwisku.
Wieczór był ciepły i Knut miał na sobie tylko cienką kurtkę i koszulę.
Potoczył wzrokiem po dolinie i górach. Wieczorne chmury zdawały się
nieruchome.
Fakt, że Fabian umarł przed starszymi, był dla nich wszystkich szokiem. To
chyba jakiś błąd Boga, pomyślał ponuro Knut. Szwagier, który uczynił Hannah
tak szczęśliwą, i który był jego oddanym przyjacielem, odszedł na zawsze. Nie
miało to żadnego sensu.
- Czego teraz chcesz, Boże? - rzucił Knut cicho w stronę wieczornego nieba.
- Kto ma prowadzić Sorholm? Co chcesz zrobić z Hannah i jej dziećmi? Chyba
nie chcesz, żebym to ja przejął posiadłość...?
Spuścił wzrok i ukrył twarz w dłoniach. Dobrze się czuł w Sorholm, a i
Emilie rozkwitała od razu, gdy tylko znalazła się w Danii. Dzieci miały tam
dużo miejsca i mogły doskonalić się w jezdzie konnej. Stamtąd łatwiej było
jezdzić po świecie, uczyć się obcych języków i dobrych manier. Były też
większe możliwości studiowania. Tak, życie w Sorholm dawało więcej szans,
niż to w Rudningen, to oczywiste. Wiele przemawiało za tym, że jego rodzinie
dobrze by się tam żyło. Knut westchnął i przejechał dłońmi po włosach.
- Ale to Rudningen jest naszym domem - szepnął. Jego głos od razu zniknął
w szumie potoku i Knut poczuł się tak, jakby ktoś chciał ukraść jego słowa.
Wstrząsnął głową i odetchnął głęboko. To tutaj było jego serce i jego rodzina.
To w Rudningen chciał mieszkać. Ale co z Sorholm?
Wieczór przeszedł w noc. Lekki wiatr kołysał wierzchołkami drzew, ale tam
gdzie siedział Knut, było zacisznie. Nie spieszyło mu się do łóżka. Jego głowę
wypełniały myśli, a piersi - uczucia. Nagle Knut uświadomił sobie, że nie tylko
Hannah musi być silna. Wraz z mrokiem wieczoru naszło na niego pasmo
szybko przesuwających się widzeń i ostrzeżeń. Z zaciśniętymi ustami i bijącym
sercem przeklinał swoje zdolności. Gdyby tak mógł nie widzieć! Gdyby tylko
nie musiał wiedzieć!
Knut obawiał się, że rodzinę z Rudningen czeka jeszcze coś złego...
Lato zbliżało się ku końcowi i Emilie przepędziła bydło do domowej
zagrody. Kari-Line, nowa służąca, która nastała po Solveig, była pracowita i
miała rękę do zwierząt, więc Emilie mogła więcej czasu przeznaczyć na inne
zajęcia. Wszędzie towarzyszyli jej Mały Ole i blizniaki - czy to gdy zbierała
kwiaty, czy płukała ubrania w potoku. Chłopcy strugali figurki z drewna i
łowili ryby. Aowienie na wędkę wymagało czasu, ale było przyjemne,
zwłaszcza gdy wreszcie udało się złowić pstrąga. Do cienkiej brzozowej
gałązki chłopcy uwiązali zbyt gruby sznurek, ale wędka i tak spełniała swoją
funkcję. Mały Ole był nieco zły na młodszych braci, bo z jakiegoś dziwnego
powodu zawsze łowili więcej ryb niż on. Ale pocieszał się, że za to jego są
większe.
Pewnego popołudnia, przed wieczornym obrządkiem, Emilie szła wzdłuż
rzeki, rozkoszując się jednym z ostatnich ciepłych wieczorów. Dzieci były z
Kari-Line i Emilie cieszyła się samotnością. Cały dzień męczył ją ból głowy i
miała nadzieję, że spacer jej pomoże. Jej myśli stale krążyły wokół Hannah.
Pewnie się ucieszyła z przyjazdu Sebjorg i Hansa.
Usiadła na kamieniu przy brzegu i patrzyła w ślad za nurtem. Poziom wody
był niski i krowy często przechodziły przez rzekę na drugi brzeg. Mały Ole
umiał je odnajdywać i robił to co wieczór. Był naprawdę pomocny.
Emilie westchnęła ciężko i położyła dłoń na czole. Oby ten ból głowy już
minÄ…Å‚!
Ale ból się wzmagał. Emilie siedziała nieporuszona. Dobrze było
odpoczywać w spokoju. Czuła się tak, jakby jej ciało stało się ciężkie i
bezwładne, jakby spała. Dziwnie...
Nagle osunęła się z kamienia i upadła miękko na trawę. Słyszała nad sobą
kruka, z dala dobiegały ją odgłosy krowich dzwonków. Rzeka szumiała, jak
zwykle. Słyszała wszystkie te znane odgłosy, ale gdy chciała się podnieść, nie
mogła się ruszyć. Ręce i nogi jej nie słuchały. Za to przynajmniej nie czuła
bólu...
W letniej zagrodzie Mały Ole zabawiał się rzucaniem do celu. Zebrał stos
kamyków i celował nimi w przykrywkę od garnka, którą powiesił na drzewie.
Za każdym razem kiedy trafiał, rozlegał się głośny brzęk i blizniacy skakali z
radości. Pozwolił im też spróbować, ale okazali się zdecydowanie gorsi od
niego. Nagle Mały Ole odwrócił się i wpatrzył w rzekę. Stał cicho przez chwilę,
po czym pognał do szopy.
- Kari-Line! Mama nie może chodzić! - Chłopiec znalazł służącą przy
garnku z kaszÄ…. - Mama!
- Zachorowała? - Kari-Line zsunęła garnek z ognia. Mały Ole był tak
poważny, że naprawdę musiało coś się stać. - Gdzie ona jest?
- Przy rzece. Nie może chodzić - powtórzył.
- To nie damy rady jej przenieść. - Służąca spojrzała uważnie na
siedmiolatka. - Pobiegnij do Sjaheim i sprowadz pomoc, a ja polecÄ™ nad rzekÄ™.
Mały Ole bez wahania pognał, gdzie mu kazano, a Kari-Line wzięła ze sobą
młodszych chłopców, złapała pled i popędziła w stronę rzeki. Miała nadzieję,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]