[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Opowiadając o dziewczynie, Brucki robił się coraz bardziej rozmarzony.
Podsycony alkoholem zdawał się przenosić pięćdziesiąt lat wstecz, do roku tysiąc
dziewięćset trzydziestego ósmego. Hitler zajął wówczas Austrię, a Zielkemu
kompletnie odbiło. Wstąpił do SA i zaczął się włóczyć z kumplami w brunatnych
mundurach. Szukali okazji do awantur. Pobili nawet dwóch Polaków, którzy
pracowali w majątku w Pawłowie, bo tamci rzekomo znieważyli honor niemieckiej
dziewczyny.
Klara początkowo nic nie mówiła na te wybryki, ale w końcu miała ich
serdecznie dość.
Pamiętam, jak któregoś wieczoru siedzieliśmy na wozie przed stodołą, a ona,
niemal ze łzami w oczach, opowiadała, jak bardzo Werner się zmienił Brucki
spoważniał. Bolało ją to strasznie, bo naprawdę go kochała. Nie minęło wiele
czasu, a Zielke nie chciał już się z Polką pokazywać. Zerwał z nią i wtedy stała się
tragedia.
Głos starego przycichł. Stary sięgnął po butelkę i rozlał resztkę do kieliszków.
Opróżniliśmy je od razu.
Któregoś ranka obudziła nas Frau Scherret gospodarz mówił już bardzo
cicho. Aomotała w okno, krzyczała, że coś niedobrego dzieje się z Klarą. Kiedy
przybiegliśmy do jej domu, dziewczyna stygła. Jeszcze tylko przy sercu była trochę
ciepła, ale poza tym trup. Natychmiast wezwano lekarza. Powiedział, że zjadła za
dużo jakichś proszków.
Wiadomo, dlaczego to zrobiła? zapytałem.
Brucki spojrzał na mnie, przygryzając nerwowo usta.
Werner na pewno by wiedział... wymamrotał i widać było, że w tej sprawie
nie ma już nic do dodania.
Od Bruckiego wyszedłem przed świtem. Byłem całkowicie oszołomiony tym,
co powiedział. Jego słowa targały moimi myślami bardziej niż wypita wódka, którą
przewietrzyło chłodne powietrze. Przed oczami miałem już tylko Wernera. Jego
nalaną twarz, uśmiech sztucznych zębów, erefenowską akuratność, których za
cholerę nie potrafiłem połączyć z brunatnym mundurem SA-manna. Widać nie
miałem dość wyobrazni...
Zdjęcia wysłałem do Onkela, najszybciej jak tylko mogłem. Przez kilka
tygodni Zielke nie odpisywał ani nie dzwonił, spróbowałem więc sam się z nim
skontaktować. Telefon odebrała jakaś kobieta.
Była nieprzyjemna, mówiła półsłówkami. Nie kryła, że zajmuję jej czas.
Rzuciła wreszcie beznamiętnie:
Herr Zielke ist gestorben.
Kiedy zapytałem na ostatek, jak to się stało, odpowiedziała, że atak serca
prawdopodobnie dopadł go w momencie, gdy przeglądał zdjęcia przysłane
z Gdańska.
Oczy Chrystusa
Nieszczęście spadło na parafię w nocy z piątku na sobotę. Cicho i podstępnie,
że nawet zakrystian Józef nie od razu się połapał, co naprawdę się stało. Przekręcając
z namaszczeniem klucz w wiekowym zamku, nie przeczuwał niczego złego. Wszedł
do świątyni spokojnie, przesunął kotarę oddzielającą wejście od kruchty i odszukał
bakelitowy włącznik. Pstryk wnętrze wypełniło się rozproszonym światłem,
w którym wszystko wyglądało szczególnie nabożnie.
Kościelny minął kamienne misy na wodę święconą i wkroczył do nawy. Jego
wzrok omiótł z daleka ołtarz i tabernakulum, przesuwał się obojętnie po wiszących
na ścianach tablicach Drogi Krzyżowej. Stacja VIII Jezus pociesza płaczące
niewiasty. Stacja IX Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci. Stacja... Nie, ambona.
Właśnie! Miejsce nad amboną było puste! Na ścianie jaśniało tylko miejsce po
obrazie. Józef wybiegł z kościoła ile sił w nogach, zapominając na chwilę o męczącej
go astmie.
...ęże proboszczu! Księże proboszczu! wysapał w przedsionku plebanii.
Pana Jezusa ukradli!
Zwiszczące dyszenie omal nie przyprawiło księdza Stroha o atak serca.
Upuścił dopiero co wypełnioną kartkę z intencjami mszalnymi, a jakby tego było
mało, schylając się po nią, strącił ze stołu miśnieńską filiżankę.
Brzęk tłuczonego naczynia zmieszał się z przerazliwym wołaniem:
Matko Boska! Józefie! Jakiego Pana Jezusa?!
Tego znad ambony!
Proboszcz nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Zostawił zakrystiana, który
z trudem łapiąc powietrze, osunął się na krzesło, a sam pognał do kościoła.
Zakrystian, niestety, nie pomylił się. Zciana nad amboną raziła pustką.
Brakowało, wiszącego w tym miejscu od dwustu lat, obrazu.
Zwięta Maryjo! jęk rozpaczy odbił się głucho od gotyckich murów. Co
teraz będzie? Co teraz będzie...?
Odpowiedz ksiądz Stroh otrzymał szybko: dopadła go moc nieprzyjemności.
Jeszcze przed południem do parafii przyjechali policjanci, którzy zamknęli kościół
i zabezpieczyli ślady. Potem, przez kilka dni, przesłuchiwano świadków, wreszcie
przysłano wezwania do stawienia się w prokuraturze. Nim minęło pół miesiąca,
proboszcz zdążył posiwieć, stracił apetyt i przyzwyczaił się do spania po cztery
godziny na dobÄ™.
Do pogłębiającej się zapaści księżowskiego zdrowia niemało przyczyniła się
jego gosposia, pani Helena. Kobieta krzątała się po plebanii, nie przejmując się całą
sytuacją albo przynajmniej sprawiając takie wrażenie.
Zmartwienia są i odchodzą powtarzała codziennie.
Jej słowa i ostentacyjna obojętność drażniły proboszcza do tego stopnia, że
zaciskał zęby, by przypadkiem nie zgrzeszyć przekleństwem.
Tak było i owego dnia, w którym gospodyni skubała kurę na rosół. Siedziała
w kącie kuchni, mrucząc pod nosem coś, co przypominało melodię Chwalcie łąki
umajone. Rudawe pióra zamiast lądować na rozłożonej na podłodze gazecie, kleiły
się jej do rąk lub osiadały na meblach.
Droga Heleno, czy musi Helena skubać tę kurę w domu?
Kobieta nawet nie podniosła wzroku. Wyrywała pióro po piórze jakby chciała
wywróżyć sobie: kocha czy nie kocha .
Oj, widzę, że ksiądz dziś nie w humorze... stwierdziła wreszcie tonem
nieco obojętnym.
W humorze, jeśli Helena jeszcze tego nie zauważyła, to ja nie jestem odkąd
Pana Jezusa nam ukradli!
Podniesiony głos zwrócił uwagę leżącego na parapecie kota. Bure stworzenie
wyprężyło grzbiet między doniczkami z geranium i usiadło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]