[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pod Babią Górą była wieś, a w tej wsi mieszkał młynarz o nazwisku Chyrtoń. Poszła
Haneczka do niego prosić o stary kamień młyński. Młynarz był jednak strasznie chciwy i
skąpy, i chociaż pod ścianą leżały uszczerbione młyńskie kamienie, nie chciał jej dać żadne-
go. Ponieważ jednak prosiła i prosiła, więc jej tak rzekł:
Dobrze! Dam ci taki młyński kamień, ale wtedy, gdy będziesz u mnie służyła przez
cały rok. W nagrodę możesz sobie jeden kamień zabrać.
Haneczka przez cały rok nosiła więc u młynarza worki ze zbożem i mąką, doglądała
rozklekotanego młyna, pracowała od wczesnego rana do póznej nocy, a na obiad dostawała
garnuszek rozwodnionego mleka i miseczkę kaszy, którą najpierw policzył młynarz. %7łeby nie
było za dużo, lecz równo siedemdziesiąt pięć ziarnek. Na śniadanie zjadała połowę miseczki
pęcaku, którego ziarnka także policzył młynarz, czy nie ma ich pięćdziesiąt osiem zamiast
pięćdziesięciu siedmiu. A na wieczerzę otrzymywała trzy ćwierci miseczki fasoli. I to było
wszystko. Jedynie w niedzielę i w wielkie święto dostawała jeszcze do obiadu główkę śledzia.
Raz tylko pojadła sobie szczodrzej, gdy młynarzowi zdechł królik. Lecz potem zdechłego
królika wypominał jej przez kilka miesięcy.
A był tak przerazliwie chudy, że musiał wejść dwa razy do izby, by można go było
nareszcie zobaczyć. Chudy zaś był z tego skąpstwa, bo dla siebie także liczył krupy, fasole
czy pęcak.
Hanka sypiała w komórce na wyrku, na przegniłej słomie, i często po nocach płakała,
gdyż była głodna i bolały ją kości, a w żołądku jej burczało. I myślała nieraz, że porzuci
służbę u młynarza i pójdzie w świat, dokąd ją oczy poniosą. Gdy jednak wspomniała sobie na
Jasia Złotogłowca, postanowiła wytrwać do końca.
I wytrwała.
Gdy minął rok, młynarz Chyrtoń pozwolił jej zabrać najbardziej uszczerbiony młyński
kamień jako zapłatę za rok służby.
Haneczka, chuda jak komar i słaba jak mucha, podniosła kamień i jęła go toczyć przed
sobą na Babią Górę. A na drodze stał młynarz i trzymał się za chudy brzuch i rechotał uba-
wiony. Myślał ukontentowany, że tak głupiej stwory, która by za uszczerbiony kamień młyń-
ski służyła mu przez cały rok, jeszcze nie spotkał w życiu. Potem poszedł do komory obliczać
talary, Haneczka zaś toczyła kamień na wysoką i stromą Babią Górę. Biedziła się nad kamie-
niem przez dwa miesiące i trzy dni. Po drodze wymykał się z jej dłoni i staczał w krzaki i
ciernie. Wtedy wytaczała go z cierni, a ciernie kłuły jej dłonie i stopy, i znowu toczyła go na
szczyt Babiej Góry. %7ływiła się zaś jeżynami i grzybami. I chociaż dłonie i stopy miała pora-
nione, jej miłość do Jasia była tak wielka, że za nic miała sobie te rany. I postanawiała wy-
trwać do końca.
I wytrwała!
Po dwóch miesiącach i trzech dniach wytoczyła nareszcie ów kamień na szczyt Babiej
Góry, a ze szczytu do złotego zamku. Nikogo nie spotkała, a wszystkie drzwi były otwarte. W
ostatniej komnacie dopiero ujrzała śpiącego Chwista-Pośwista. Leżał rozwalony na pierzy-
nach, szary, w podartej odzieży, złota korona spoczywała obok niego na stoliku, a obok
korony berło z dwoma jaskółczymi skrzydełkami. On zaś spał po obiedzie i chrapał. A z jego
otwartych ust wymykał się taki sobie wicher. Nieduży.
Haneczka nie wiedziała, co teraz uczynić. Połaskotała go jednak palcem po pięcie.
Chwist-Poświst zbudził się i kichnął tak głośno, jakby ktoś z mozdzierza wystrzelił podczas
odpustu. Na szczęście Haneczka zdołała chwycić się młyńskiego kamienia i wicher jej nie
porwał, chociaż zadął jak siedem zwykłych wichrów.
Co chcesz? zaświstał król wichrów i jął się drapać po rozkudłaconej głowie.
Haneczka powiedziała, o co przyszła go prosić. Król wciąż się drapał i słuchał. A gdy
skończyła, tak rzekł:
Dziwna rzecz! Jeszcze nikt z ludzi nie dotarł do mojego zamku. Byli tacy śmiałko-
wie wielce zuchwali, lecz gdy tylko kichnąłem, wicher ich porywał i strącał w przepaść. A
ciebie nie strącił, bo trzymasz się młyńskiego kamienia... Hm, dobry sposób! A skąd masz ten
młyński kamień?
Od młynarza Chyrtonia!
A, od tego łajdaka! Znam go, znam!... Straszny skąpiec i chciwiec. Za co dał ci ten
kamień ?
Musiałam u niego służyć przez cały rok za darmo...
Za darmo? wrzasnął Chwist-Poświst. A żeby go wciórności! To łajdak! Zaraz
każę moim wichrom, żeby mu młyn rozniosły na cztery strony świata... Bo, widzisz... Jak się
nazywasz?
Hanka!
Bo widzisz, Hanko, strasznie nie lubię sknerów i chciwców. Bo ja to mam dłoń sze-
roką, gest szeroki, jestem może rozrzutnikiem, lecz mnie z tym dobrze. A ludziom? Czasem
dobrze, a czasem zle... Ale gdy jednym bywa dobrze, innym zle, a to dlatego, bo jeszcze nikt
się nie urodził, który by wszystkim dogodził... Tak to jest na tym świecie, Hanko!... A po coś
tu przyszła, aże po co? Bo stoisz, a nic nie mówisz?
Hanka zmiarkowała, że król Chwist-Poświst jest dobrodusznym gadułą i chociaż podo-
bny do straszydła na wróble wiatrem podszytego, zacny to jakiś król.
Jakże mam mówić, kiedy ty, królu, gadasz i gadasz...
Co? Ja gadam? Cóż ty, dziewczyno, pleciesz?... Ja nic nie mówiłem. A tych kilka
słów, które tu wyrzekłem, to się nie liczy. Ale powiedz mi, zaraz... zaraz... bo zapomniałem
już, jak ci na imię!
Hanka, mości królu!
Hanka... Hm, ładne imię. Gdybym ja miał córkę, też bym ją nazwał Hanką. Ale córki
nie mam, tylko samych obwiesiów. Te najstarsze to wichry. Będzie ich ze dwie kopy. I
straszne latawce. Po całym świecie ganiają. A te młodsze bajtle to wiatry. Tym tak bardzo się
nie śpieszy... Bo wiesz, co to jest wiatr? No, powiedz, jeżeli wiesz!
Nie wiem, mości królu...
Aha, ty chcesz powiedzieć, że dużo wiesz, a tego nie wiesz... No, nic nie szkodzi,
nie! Ja ci powiem, co to jest wiatr. Wiatr to jest jeden z moich smyków, a mam ich ze dwa
tuziny, a może więcej. Trudno mi ich zliczyć, bo wałęsają się po świecie, robią w lesie szum,
opowiadają przydrożnym wierzbom plotki z całego świata, ganiają obłoki na niebie... No,
powiadam ci... Jak to się nazywasz, bo znowu zapomniałem ?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]