[ Pobierz całość w formacie PDF ]
·ð ð Popatrz, popatrz! zawoÅ‚aÅ‚ Klaus zachwycony. To jak ulaÅ‚ pasuje do obrazu, który
sobie wytworzyłem. Daję pani słowo, że zaciekawia mnie to wszystko coraz bardziej.
jawiasz się bardzo pózno rzekła Karen nadąsana.
·ð ð Nie przywykÅ‚am czekać tak dÅ‚ugo. Masz teraz czas dla mnie?
·ð ð Niewiele odparÅ‚ Hirsch.
·ð ð W takim razie bÄ™dÄ™ siÄ™ streszczać i mówić jasno i wyraznie. Poza tym siedzenie tutaj nie
jest zbyt przyjemne, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy przeszli do twego prywatnego
mieszkania?
·ð ð Lepiej nie.
Ale tutaj stale siÄ™ na nas gapiÄ…. PowinieneÅ› nieco
stranniej dobierać sobie personel. Jeden z twoich kelne
rów przygląda mi się jak dziki kozioł.
Martin Hirsch nie wypowiedział się na ten temat. Po krótkiej chwili zapytał:
·ð ð O czym chcesz ze mnÄ… mówić? Co mogÄ™ zrobić dla ciebie?
·ð ð Dużo! zawoÅ‚aÅ‚a Karen spontanicznie.
·ð ð Obawiam siÄ™, że to za wiele.
·ð ð W takim razie mnie nie kochasz. Karen wypowiedziaÅ‚a tÄ™ skargÄ™ półgÅ‚osem. Hirsch
mógł być pewien, że nikt poza nim tego nie słyszał. Był dosyć obeznany z akustycznymi
właściwościami swego hotelu.
·ð ð SÅ‚uchaj no, Karen, czy twierdziÅ‚em kiedykolwiek, że ciÄ™ kocham?
·ð ð Nie, naprawdÄ™ nie? Karen udaÅ‚a zdziwienie. Nie kochaÅ‚eÅ› mnie również cztery
dni temu, kiedyśmy siedzieli w barze ,,Maxim"?
·ð ð ByÅ‚o to pięć dni temu. SpotkaliÅ›my siÄ™ przypadkowo, spÅ‚awiÅ‚em jednego z twoich
bubków, ponieważ wyglądał podejrzanie, potem pozwoliłem sobie uświadomić cię, że
wyjątkowo miła i pociągająca z ciebie dziewczyna, co też jest prawdą. Chciałem cię wyrwać
z tego baru, ale nie myślałem o tym, żeby cię położyć do mego łóżka.
·ð ð AleÅ› mnie caÅ‚owaÅ‚!
Martin Hirsch rozejrzał się badawczo dokoła. Temperament Karen, wybuchający tak
beztrosko, mógł być niebezpieczny. Kelner Paul nie odrywał od Karen pożądliwego
spojrzenia. I to już od dwóch godzin, jeżeli tylko znajdował po temu okazję.
·ð ð Karen rzekÅ‚ Hirsch sugestywnym szeptem spróbuj nie przesadzać. Oboje trochÄ™
wypiliśmy, było mi w twoim towarzystwie dobrze i miło. To prawda, pocałowałem cię, ale
tak jak się całuje córkę.
·ð ð NaprawdÄ™? Jeżeli chodzi o mojego ojca, to dotychczas nic podobnego ze mnÄ… nie
próbował.
·ð ð Ojciec twój, Karen, zupeÅ‚nie inaczej podchodzi do życia niż ja. W porównaniu z nim
jestem lekkoduchem. Ale nie jestem nikczemną świnią.
100
·ð ð Nie, nie jesteÅ› powiedziaÅ‚a Karen z przekonaniem. I dlatego też ciÄ™ kocham, choć
jesteś o dwadzieścia lat starszy ode mnie i należysz do przyjaciół mego ojca. Znam wszystkie
twoje zastrzeżenia i opory, ale nie zmieniają one faktu, że jestem gotowa kochać cię, jeżeli
tylko zechcesz.
·ð ð Szczerość za szczerość, Karen: ja nie chcÄ™!
·ð ð Kochasz innÄ…? Może swojÄ… sekretarkÄ™?
·ð ð Wolnego, Karen, wolnego. Znowu rozejrzaÅ‚ siÄ™ ostrożnie. Tego, co jest dla ciebie
miłością, nie można wymusić siłą, a już tym bardziej nie czymś takim jak stawianie
człowieka wobec tak zwanych nagich faktów.
·ð ð Martin, potrzebny mi jest ktoÅ›, kogo mogÅ‚abym kochać. Potrzebny pilnie, gwaÅ‚townie!
Hirsch pochylił się ku niej i powiedział tonem niemal ojcowskim:
·ð ð PosÅ‚uchaj, dziewczyno: my wszyscy potrzebujemy kogoÅ›, kogo moglibyÅ›my kochać.
Ale tacy ludzie nie latają tuzinami po świecie, nie czekają na rogach ulic. A już na pewno nie
znajduje się ich w łóżkach, do których kładziemy się ze zbytnią gotowością. Trzeba szukać i
być cierpliwym.
·ð ð Ale wÅ‚aÅ›nie na to nie mogÄ™ sobie pozwolić. Nie mam na to już czasu. Mam bowiem
wyjść za mąż, i to możliwie jak najprędzej.
·ð ð Za kogo masz wyjść za mąż?
·ð ð Za Bartoscha, którego chce mi narzucić mój ojciec. WÅ‚aÅ›nie za Bartoscha, tego
zboczonego reprezentanta polityki siły!
Martin Hirsch nie powiedział na razie ani słowa, ale na jego zuchwałej twarzy pogromcy
byków pojawił się wyraz powagi. Szydercze oczy zwęziły się, ręce, leżące na stole, zacisnęły
się w pięści.
Oniemiałeś, co? zapytała Karen tryumfalnie.
Po dłuższej pauzie Hirsch powiedział, tym razem bez ironii:
·ð ð Obawiam siÄ™, Karen, że jest to sprawa, którÄ… ty sama, bez mojej pomocy, musisz
załatwić.
·ð ð A wiÄ™c to tak wyglÄ…da! zawoÅ‚aÅ‚a z oburzeniem. I ty boisz siÄ™ mojego ojca!
101
·ð ð Bzdury! rzekÅ‚ Hirsch niemal pogodnie. OpanowaÅ‚ siÄ™ już, w oczach jego pojawiÅ‚y
się znowu błyski niezmąconej ironii. Nie mam tylko ochoty przysparzać twemu
staruszkowi nowych trudności. Z przyczyn czysto prywatnych miałem już przed laty z twoim
ojcem straszliwe starcie.
·ð ð Ależ ja o tym wiem! I miÄ™dzy innymi dlatego wÅ‚aÅ›nie przyszÅ‚am do ciebie. PomogÅ‚eÅ›
wtedy wielkodusznie drugiej żonie mego ojca. Sama mi to opowiadała. Kocham cię również i
dlatego. Jesteś człowiekem, na którym można polegać. A więc pomóż mi!
·ð ð Wskutek mojej przedwczesnej gotowoÅ›ci do niesienia pomocy nasza stara przyjazÅ„
omal się wtedy nie rozpadła. Czy mam teraz lekkomyślnie zniszczyć ją do reszty?
·ð ð A co bÄ™dzie, Martinie, jeżeli nie bÄ™dziesz miaÅ‚ wyboru?
·ð ð Czy to grozba, Karen?
·ð ð Zmuszasz mnie do tego!
Zjawiła się Gizela Wandel. Była rzeczowa i idealnie uprzejma. Hirsch był zadowolony, że
im przeszkodziła. Powitałby z radością każdego, kto by przerwał tę rozmowę. Zaczynała się
już robić kłopotliwa.
·ð ð Pan Bennicken czeka w holu.
·ð ð Chce ze mnÄ… mówić? zapytaÅ‚ Hirsch z nadziejÄ… w gÅ‚osie.
·ð ð Zdaje siÄ™, że panu Bennickenowi wystarczy, jeżeli zakomunikowane zostanie panu, co
następuje: Pan Kerze zaprasza członków drużyny na spotkanie koleżeńskie, na dziś wieczór,
na godzinę ósmą, tu do hotelu. Sprawa podobno pilna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]