[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wać, zrobimy transfuzję.
Blythe skinęła głową.
- Zgadzam się na wszystko, co będzie konieczne dla
dziecka.
- Czy istnieje tu jakieś niebezpieczeństwo dla Bly-
the? - zapytał Adam, gładząc żonę po plecach.
- W obecnych czasach dziewięćdziesiąt dziewięć
procent kobiet, u których rozwinęło się przodujące łoży-
sko, wychodzi z tego bez szwanku. Ich dzieci też -
uspokoił go lekarz. - Będziemy się dobrze opiekowali
Blythe i jeśli jej stan się poprawi, wypuścimy ją do domu
S
R
za jakiś tydzień. Oczywiście ma leżeć w łóżku. Ktoś
będzie musiał się nią opiekować przez dwadzieścia czte-
ry godziny na dobÄ™.
- Jeśli będzie mogła przebywać w domu, to ja się nią
zaopiekuję - stwierdził Adam.
- Jak chcesz to zrobić? - zdziwiła się Blythe. - Prze-
cież musisz bywać w firmie. Możemy wynająć pielęg-
niarkÄ™.
- Jeśli będzie trzeba, mogę zarządzać firmą z domu.
Wynajmę całodobowe pielęgniarki, ale nie zostawię cię
samej nawet na chwilę. Nic nie jest dla mnie ważniejsze
niż ty i Elliott.
Blythe przymknęła oczy i wtuliła twarz w poduszkę.
Doktor Meyers wyszedł na korytarz. Adam poszedł
za nim, chcąc się upewnić, czy rzeczywiście Blythe nic
nie grozi.
- Byłem z panem zupełnie szczery - usłyszał. - Zro-
bimy wszystko, co możliwe, by Blythe donosiła dziecko,
ale jeśli jej stan się pogorszy, będziemy musieli wykonać
cesarskie cięcie.
- Czy mogę do niej wejść? - zapytała Joy.
- Proszę bardzo - odrzekł lekarz i znów zwrócił się
do Adama. - Gdyby chciał pan zostać z nią na noc, mogę
to załatwić.
- Dopóki Blythe tu jest, będę zostawał codziennie.
Doktor Meyers roześmiał się.
- Gdyby nie to, że pana znam, powiedziałbym, że to
niemożliwe. Ale wiem, że przegrałbym zakład. Niech
S
R
pan tylko stara się nie zniechęcić do siebie całego perso-
nelu.
Adam dobrze wiedział, że cały personel szpitala De-
catur General ma go już serdecznie dość. W ciągu ostat-
nich dwóch tygodni, od dnia, gdy przyjęto tu Blythe,
w ogóle od niej nie odchodził. Jadł razem z nią, brał
prysznic i golił się w jej łazience, kazał sobie założyć
osobną linię telefoniczną, przez którą kierował firmą,
i doglądał wszystkiego, co dotyczyło opieki nad jego
żoną. Nikt nie był w stanie go namówić, by wyszedł,
nawet Craig i Joy. Nie zadziałały także subtelne grozby
doktora Meyersa. Odmówił nawet Blythe, która błagała
go, by poszedł do domu.
A teraz cieszył się, że nie dał się przekonać. Gdyby
sobie poszedł i zostawił ją tu, to mogłoby się zdarzyć,
że w chwili gdy Blythe zaczęła mocno krwawić i odwie-
ziono ją na salę operacyjną, on znajdowałby się na bu-
dowie odległej o wiele kilometrów.
Był to trzydziesty czwarty tydzień ciąży. Doktor Me-
yers nie przewidywał żadnych komplikacji, ale na wszel-
ki wypadek przygotowano miejsce na oddziale inten-
sywnej terapii.
Joy i Craig znalezli Adama w poczekalni. Siedział
sam, z opuszczoną głową, ręce miał zwieszone między
kolanami. Usiedli po obydwu jego stronach.
- Czy już coś wiadomo? - zapytał Craig.
Adam nie podniósł głowy.
- Jeszcze nie.
- Wszystko będzie dobrze - pocieszyła go Joy. -
Doktor Meyers jest jednym z najlepszych lekarzy w ca-
S
R
Å‚ej Alabamie.
- Jeśli cokolwiek jej się stanie... - wymruczał
Adam.
Joy poklepała go po plecach.
- PrzyniosÄ™ kawÄ™.
Gdy znikła za drzwiami poczekalni, Craig chrząknął.
Adam nie zareagował. Craig zakaszlał.
- Wszystko w porządku - powiedział Adam. - Nie
musisz mnie pocieszać.
- Wiem, jak siÄ™ czujesz - mruknÄ…Å‚ Craig, wbijajÄ…c
ręce w kieszenie. - Gdyby to Joy była tam w środku, do
tej pory już pewnie bym oszalał.
- Nie mam pojęcia, jak to się stało i kiedy, ale zako-
chałem się w tej kobiecie.
Craig zaśmiał się cicho.
- Dopiero teraz sobie to uświadomiłeś? Człowieku,
wszyscy o tym wiedzieli już od kilku miesięcy.
- Jak to wszyscy?
- Ja. Joy. Martha Jean. Sandra. Doktor Meyers.
Cały personel tego szpitala.
- Czy to aż tak widać?
- Tak. Widzą to wszyscy oprócz twojej żony. Nie
powiedziałeś jej o tym, prawda?
- Cholera, nie. Pojechała na salę operacyjną, nie wie-
dząc, co naprawdę do niej czuję. Nie przyznawałem się
do tego nawet przed sobą, aż do chwili, gdy... Nie dam
jej rozwodu. Wszystko mi jedno, jak ona na to zareaguje.
Nie pozwolę jej odejść.
Naraz usłyszeli głos pielęgniarki.
S
R
- Pan Wyatt?
Adam poderwał się z miejsca.
- Doktor Meyers chciałby się z. panem zobaczyć.
Proszę pójść za mną.
- Czy coś się stało? Czy Blythe dobrze się czuje?
- dopytywał się Adam gorączkowo. Jeszcze nigdy w ży-
ciu nie czuł takiego lęku. Gdyby Blythe coś się stało, nie
miał pojęcia, jak potrafiłby dalej żyć.
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
- Panie Wyatt, pańska żona czuje się dobrze.
Adam wypuścił wstrzymywany oddech i naraz zakrę-
ciło mu się w głowie.
- Doktor Meyers sądził, że zechce pan wejść na salę
operacyjną i zobaczyć narodziny pańskiego syna.
- Jak to? Czy to możliwe? Moja żona ma cesarkę.
- Wiem, ale doktor Meyers nie ma nic przeciwko
pańskiej obecności. Musimy się pośpieszyć. Pańska żona
dostała już epidural.
Po chwili Adam ubrany w sterylny fartuch wszedł
do sali operacyjnej. Blythe leżała na stole operacyjnym.
Prawie całe ciało przykryte miała chustami chirurgicz-
nymi, tylko brzuch odsłonięty.
- Jestem już, kochanie - powiedział Adam, siadając
obok niej i biorąc ją za rękę.
- Powiedziałam doktorowi Meyersowi, że nie urodzę
tego dziecka bez ciebie. Umawialiśmy się, że przeżyje-
my to wszystko razem.
- Dziękuję - szepnął jej do ucha.
Operacja trwała około dziesięciu minut. Tuż przed
S
R
tym, zanim wyjęto Elliotta Adama z jej ciała, Blythe
poprosiła, by usunięto ekran zasłaniający jej brzuch.
Obydwoje z Adamem chcieli zobaczyć tę chwilę.
Adam przyglądał się, jak pielęgniarka odśluzowu-
je chłopcu nos i usta. Gdy Elliott wydał z siebie głoś-
ny krzyk, poczuł, że serce na chwilę przestało mu bić.
Nic nie widział przez łzy. Blythe mocniej uścisnęła jego
rękę.
Gdy pielęgniarka wykonywała rutynowe czynności
przy noworodku, doktor Meyers zajmował się Blythe.
Obydwoje z Adamem nie mogli oderwać wzroku od
syna.
- Czy mogę go potrzymać? - zapytała Blythe. Do-
ktor Meyers skinął na pielęgniarkę.
- Proszę dać Elliotta ojcu. Możecie go przez chwi-
lę potrzymać, a potem musimy go zabrać na oddział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]