[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w swojej samotni, pisze ksią\kę i nic więcej go nie obchodzi...
- Nie, nie! - krzyknęłam, próbując sprawić, by zrozumiała. - To...
on. Och, Julio. Wszystko mi się poplątało. A mo\e to tylko Lilian...
- Lilian, oczywiście - prychnęła Julia - Mnie te\ ta kobieta
przyprawia o dreszcze. Ale nie powinnaś się nią przejmować. Jest
całkowicie niegrozna. To po prostu stara panna, cierpiąca z powodu
nieodwzajemnionej miłości. Naprawdę, powinnaś się nad nią przede
wszystkim litować...
Och, nie rozumiała! A środek uspokajający bardzo utrudniał mi
tłumaczenie.
- Julio, proszę cię, posłuchaj. Tak... się boję. Muszę stąd... uciec.
- Zgadzam się z tobą całkowicie - powiedziała Julia ze
współczuciem. Pomo\e mi! Nie wiedziałam jeszcze jak, skoro była o
kilka godzin drogi stąd, ale odczułam wielką ulgę... póki me zaczęła
mówić dalej.
- Powiedziałam Nicholasowi, \e powinien wziąć cię ze sobą, gdy
przyjedzie w ten weekend na przyjęcie z okazji wydania jego ksią\ki.
Zabawisz siÄ™. Spotkasz wielu ciekawych ludzi. Mo\esz siÄ™ z tej okazji
zrobić na bóstwo. Nicholas upierał się, \e to dla ciebie tylko
niepotrzebny wysiłek, a wiesz, jak trudno się z nim spierać, kiedy ju\
się na coś zdecyduje. Ale musisz mu powiedzieć, \e chcesz
przyjechać. Wytłumacz, \e zalecił ci to lekarz.
Miałam raz jeszcze podjąć próbę wyjaśnienia jej, w jak
niebezpiecznej sytuacji się znalazłam, gdy usłyszałam, \e drzwi się
otwierają. Szybko odło\yłam słuchawkę na widełki, ale gdy chciałam
postawić aparat na stoliku, z pośpiechu nie trafiłam i telefon z hukiem
runął na dywan, w chwili kiedy pojawiła się Lilian.
- A więc w końcu się obudziłaś.
Niosła talerz z jedzeniem. Czy naprawdę myślała, \e wezmę do
ust cokolwiek, czego dotykała? Wiedziała równie dobrze jak
Nicholas, \e słodzę herbatę. Mogła z łatwością dosypać czegoś do
cukru. Chciała zapewne albo sprokurować kolejny wypadek", albo,
gdyby to zawiodło, przynajmniej przekonać Nicholasa, \e
zwariowałam. Co za ironia losu. Oto ta szalona kobieta próbuje zrobić
wariatkÄ™ ze mnie.
- Chcę być sama - powiedziałam stanowczo.
- Nicholas nalega, \ebyś coś zjadła. Nie chce, \ebyś umarła z
głodu.
- Nie obchodzi mnie to, czego on chce - wypaliłam. Popatrzyła
na mnie z nienawiścią.
- Tak, ciebie nie obchodzą niczyje pragnienia. Poczułam się
okropnie słaba.
- To nieprawda. Mo\e kiedyś taka byłam, ale zmieniłam się. Nie
widzisz tego? Czy nienawiść tak cię zaślepia, \e nie widzisz, i\ nie
jestem tÄ… samÄ… DeborÄ… co kiedyÅ›?
Parsknęła śmiechem. Nigdy nie zapomnę tego śmiechu ani
widoku jej matowych zwykle oczu, które nagle zabłysły jak
roz\arzone węgle.
- Myślisz, \e nie wiem? Pod pewnymi względami jesteś gorsza.
Bardziej niebezpieczna. Tamtą sukę Nicholas umiał przynajmniej
przejrzeć. Ale ty kompletnie zamieszałaś mu w głowie, wstrętna
oszustko. Och, mo\esz oszukać wielu ludzi, ale mnie nie nabierzesz.
- Co... co ty mówisz? Wiesz, \e nie jestem Deborą?
- Tak.
Znowu parsknęła obrzydliwym śmiechem.
- Skąd masz pewność, \e nią nie jestem?
W głębi mojego serca zbudził się lodowaty strach. Spojrzała na
mnie dziwnie pustym wzrokiem i zmęczonym głosem odpowiedziała:
- Bo wiem, \e Debora Steele nie \yje.
Spróbowałam odsunąć od siebie te słowa. To nie mogła być
prawda. Debora \yła. Ja nią byłam. Ja!!!
- Nie - ledwo zdołałam wykrztusić to słowo.
Azy popłynęły mi po policzkach. Gapiłam się na nią oszołomiona.
Było mi niedobrze.
- Wiesz, \e to prawda - dodała złośliwym tonem. Wiedziałam.
Wszystkie elementy układanki, które nie za bardzo do siebie
pasowały, uło\yły się teraz w przera\ającą całość.
- Jak... jak umarła? - spytałam zduszonym szeptem.
Posłała mi długie, ponure spojrzenie. Zadr\ałam. To spojrzenie
mówiło, \e Debora nie zginęła w wypadku ani nie umarła z przyczyn
naturalnych.
Skuliłam się i odsunęłam jak najdalej od niej. Ogarnęła mnie
przera\ająca ciemność. Debora została zamordowana. Lilian nie
musiała tego mówić; miała to wypisane na twarzy. Czyli albo zabiła ją
sama, albo wiedziała, kto to zrobił, i osłaniała mordercę. A tylko jedną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]