[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Filip Castle, Frank i ja przeciągnęliśmy ponad przepaścią Crosbych i z kolei
wyciągnęliśmy ręce do Mintonów.
Z ich twarzy niczego nie można było wyczytać. Mogę się tylko domyślać, co działo się w
ich głowach. Przypuszczam, że w tym momencie myśleli o godności, o zachowaniu należytego
umiaru.
Panika nie była w ich stylu. Sądzę, że samobójstwo również nie było w ich stylu, ale
faktem jest, że swoje dobre wychowanie przypłacili życiem, gdyż nagle podcięta część skały i
zamku odjechała od nas jak transatlantyk odbijający od nabrzeża.
Odjeżdżający Mintonowie musieli mieć to samo skojarzenie, gdyż pomachali nam
przyjaznie na pożegnanie.
Potem wzięli się za ręce.
Zwrócili się twarzami do morza.
Odjechali, potem runęli w dół z wielkim hukiem, i już ich nie było!
116. POT%7Å‚NE WESTCHNIENIE
Postrzępiony skraj nicości ział teraz w odległości kilku zaledwie cali od moich ścierpłych
stóp. Spojrzałem w dół. Moje ciepłe morze pochłonęło wszystko. Jedynym śladem tego, co tam
znikło, był obłok kurzu leniwie oddalający się od brzegu.
Pałac, pozbawiony swojej maski od strony morza, wyszczerzył się na północ w
szczerbatym uśmiechu trędowatego. Postrzępione końce belek i desek sterczały jak szczecina.
Tuż pod moimi stopami otworzył się obszerny pokój. Jego niczym nie podtrzymywana podłoga
sterczała nad wodą jak trampolina.
Przemknęła mi przez głowę myśl, żeby skoczyć na tę trampolinę, odbić się od niej i
poszybować zapierającą dech w piersiach jaskółką, a potem złożyć ramiona i wpaść bez plusku w
ciepłą jak krew wieczność.
Wyrwał mnie z tych marzeń krzyk ptaka przelatującego tuż nad moją głową. Wołał
 Piti-fiit?", jakby pytając, co się tu stało.
Spojrzeliśmy wszyscy na ptaka, a potem na siebie i przerażeni odsunęliśmy się od
przepaści. I wtedy poczułem, że kamień, na którym stoję, chwieje się pode mną. Przez cały czas
wisiał na włosku i teraz stoczył się na trampolinę.
Uderzając w nią zmienił podłogę w pochylnię i pozostałe jeszcze w pokoju meble zaczęły
się zsuwać do morza.
Pierwszy wypadł jak z procy ksylofon, tocząc się na swoich małych kółeczkach. Potem
poszedł stolik nocny na wyścigi z podskakującą lampą lutowniczą. W gorączkową pogoń za nimi
rzuciły się krzesła.
A gdzieś w głębi pokoju, poza zasięgiem naszego wzroku, poruszyło się coś ciężkiego.
Sunęło z ociąganiem po pochylni, aż wreszcie ukazało swój złoty dziób. Była to łódz, w
której spoczywało ciało  Papy".
Szalupa dojechała do końca pochylni. Dziób pochylił się i łódka zsunęła się z pochylni. I
spadła koziołkując.
Ciało  Papy" oddzieliło się od łódki i spadało osobno.
ZamknÄ…Å‚em oczy.
Rozległ się dzwięk, jakby ktoś delikatnie zamknął bramę wielką jak niebo, jakby cicho
zatrzasnęły się wielkie drzwi do raju. Było to potężne westchnienie.
Otworzyłem oczy... i całe morze było lodem-9.
Wilgotna zielona wyspa zmieniła się w błękitnobiałą perłę.
Niebo pociemniało. Borasisi, słońce, stało się chorobliwie żółtą kulą, małą i okrutną.
Na horyzoncie ukazały się spirale trąb powietrznych.
117. SCHRON
Spojrzałem w niebo, tam gdzie przed chwilą był ptak. Nad naszymi głowami rozwarła się
granatowa paszcza trąby powietrznej. Huczała jak rój pszczół, wyginała się i nieprzyzwoicie
pulsując pożerała i wydalała powietrze.
Ludzie rozbiegli siÄ™, porzucajÄ…c moje zrujnowane mury obronne, potykajÄ…c siÄ™ na
schodach.
H. Lowe Crosby i jego Hazel krzyczeli:  Jesteśmy Amerykanami! Jesteśmy
Amerykanami!", jak gdyby trąby powietrzne interesowały się tym, do jakich granfalonów należą
ich ofiary.
Straciłem ich z oczu. Widocznie zeszli innymi schodami. Okrzyki Crosbych, pomieszane
z odgłosami ucieczki pozostałych gości, dochodziły do mnie zniekształcone przez korytarze
zamku. Ze mną była jedynie moja boska Mona, która szła obok mnie w milczeniu.
Kiedy się zawahałem, wyprzedziła mnie i otworzyła drzwi do sali przed apartamentem
 Papy". Pomieszczenie nie miało ścian i sufitu, ale kamienna podłoga pozostała. A na środku
podłogi była pokrywa zejścia do lochów. Pod wirującym niebem, w błyskach liliowego ognia
tryskającego z paszcz trąb powietrznych, które chciały nas pożreć, uniosłem pokrywę.
Gardziel lochu wyposażona była w żelazne szczeble. Zamknąłem za sobą pokrywę i
zeszliśmy w dół.
U stóp drabiny odkryliśmy tajemnicę państwową.  Papa" Monzano kazał zbudować w
lochu przytulny schron przeciwatomowy. Był tam wentylator napędzany rowerem. W jednej ze
ścian umieszczono zbiornik na wodę. Woda była smaczna i mokra, nie skażona jeszcze lodem-9.
Była tam też chemiczna toaleta, krótkofalówka, katalog handlowy Searsa i Roebucka, kartony
delikatesów i alkoholu, świece i oprawne roczniki  National Geographic" z ostatnich dwudziestu
lat.
Był tam też komplet dzieł Bokonona.
I było podwójne łoże.
Zapaliłem świecę. Otworzyłem puszkę amerykańskiego rosołu z kury i wstawiłem ją do
piecyka. Nalałem też dwa kieliszki rumu z Wysp Dziewiczych.
Mona usiadła na jednym łóżku, ja na drugim.
- Powiem ci teraz coś, co, jak przypuszczam, mężczyzni nieraz mówili kobietom -
poinformowałem Monę. - Myślę jednak, że nigdy jeszcze słowa te nie były tak pełne znaczenia
jak dzisiaj.
- Co to za słowa?
Rozłożyłem ręce.
- Nareszcie jesteśmy sami.
118. %7łELAZNA DZIEWICA I LOCH [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl