[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mamy z tyłu kilka świętych gwozdzi. Może to ci coś powie.
Rydell zobaczył, że wartownik zawahał się i przełknął ślinę.
Hej, dobry człowieku powiedział Rydell zawołasz wreszcie Subletta,
czy nie?
Mężczyzna wrócił do wartowni.
O co chodziło z tymi gwozdziami? zapytał Rydell.
Skinner opowiadał mi kiedyś o tym odparła. Przeraziłam się.
Dora, matka Subletta, piła colę z meksykańską wódką. Rydell widywał już
ludzi pijących taką mieszankę, ale nigdy w pokojowej temperaturze. Cola była
tradycyjna, ponieważ kupowano ją, tak samo jak wódkę, w tych wielkich plasti-
kowych butelkach, które wyglądały na wielokrotnie używane. Rydell doszedł do
wniosku, że nie ma ochoty na drinka.
W saloniku przyczepy mieszkalnej Dory stała kanapa i fotel z regulowanym
oparciem. Dora leżała wyciągnięta na fotelu, z nogami w górze dla lepsze-
go krążenia, jak twierdziła. Rydell i Chevette Washington siedzieli obok siebie
na kanapie, bardziej przypominającej małą sofę, a Sublett przycupnął na podło-
dze, z kolanami podciągniętymi niemal pod brodę. Na ścianach wisiały rozmaite
ozdóbki, zajmujące także niewielki regał, ale wszędzie było bardzo czysto. Rydell
domyślał się, że to ze względu na alergie Subletta. Jednak było tego mnóstwo:
plakietek, zdjęć, figurek i tego, co Rydell uznał za chustki modlitewne, o któ-
rych wspominał Sublett. Był też płaski hologram wielebnego Fallona, bardziej
niż zwykle podobnego do oposa, za to opalonego i chyba po operacji plastycz-
nej. Naturalnej wielkości głowa J.D. Shapely ego nie spodobała mu się, ponieważ
jakby wodziła za tobą spojrzeniem. Większość ładniejszych rzeczy była zgroma-
dzona wokół telewizora, wielkiego i błyszczącego, ale staromodnego z czasów
zanim zaczęli je robić naprawdę wielkie i płaskie. Był włączony i właśnie leciał
jakiś czamo-biały film, ale z wyciszonym dzwiękiem.
Na pewno nie chce pan drinka, panie Rydell?
Nie, proszę pani, dziękuję.
Joel nie pije. Ma uczulenie, wie pan.
Tak, proszÄ™ pani.
Rydell do tej pory nie wiedział, że Sublett tak ma na imię. Sublett miał na
sobie nowiutkie białe dżinsy, biały podkoszulek, białe skarpetki oraz parę jedno-
razowych szpitalnych kapci z papieru.
186
Zawsze był takim wrażliwym chłopcem, panie Rydell. Pamiętam, jak kie-
dyś wziął do buzi samochodzik innego chłopczyka. No, wargi jakby całe wywi-
nęły mu się na zewnątrz.
Mamo wtrącił Sublett wiesz, że lekarz kazał ci więcej spać.
Pani Sublett westchnęła.
No tak, Joel, wiem, że wy młodzi chcecie spokojnie porozmawiać.
Zerknęła na Chevette Washington.
Szkoda, że tak ścięłaś włosy, kochanie. Jesteś taką ładną dziewczyną i mo-
głyby ci ładnie odrosnąć. Kiedyś w Galveston, kiedy Joel był mały i taki wraż-
liwy, postawiłam szybkowar na gazie i piecyk wybuchł. Miałam wtedy sztuczną
ondulację, kochanie i zostały mi. . .
Chevette Washington nic nie odpowiedziała.
Mamo rzekł Sublett teraz, kiedy już wypiłaś drinka. . .
Rydell patrzył, jak Sublett prowadzi starszą panią do sypialni.
Jezu Chryste powiedziała Chevette Washington co mu się stało
z oczami?
To tylko światłowstręt.
WyglÄ…da niesamowicie.
Nie skrzywdziłby nawet muchy.
Sublett wrócił, spojrzał na telewizor, a potem westchnął i wyłączył go.
Wiesz, że nie wolno mi opuszczać przyczepy, Berry?
Jak to?
Ze względu na moją apostazję. Mówią, że kontakt ze mną może skazić
kongregacjÄ™.
Przysiadł na skraju fotela, tak że nie musiał wyciągnąć się na nim.
Sądziłem, że wyjeżdżając do LA, dałeś spokój z Fallonem.
Sublett był lekko zmieszany.
No cóż, mama zachorowała, Berry, więc wróciłem tu i powiedziałem im,
że przybyłem ponownie wszystko rozważyć. Medytować przed pudłem i w ogóle.
Splótł długie, białe dłonie. A potem przyłapali mnie na oglądaniu Wide-
odromu. Widziałeś kiedyś, hmm. . . Deborah Harry, Rydell?
Sublett westchnął i jakby zadrżał.
Jak cię przyłapali?
Mają takie podłączenie, że mogą monitorować to, co oglądasz.
A jak do tego doszło, że znalezli się tutaj?
Sublett przygładził palcami krótkie, słomkowate włosy.
Trudno powiedzieć, ale to chyba ma coś wspólnego z kłopotami podatko-
wymi wielebnego Fallona. Ostatnio większość czasu właśnie temu poświęca. Nie
wyszło ci z tą pracą w San Francisco, Berry?
Nie odparł Rydell. Nie wyszło.
Chcesz mi o tym opowiedzieć?
187
Rydell powiedział, że chce.
Chyba uszkodził też ogrzewanie mruknął Rydell. Znów siedzieli w va-
nie, poza obozowiskiem.
LubiÄ™ twojego przyjaciela.
Ja też.
Nie, chodzi mi o to, że jego naprawdę obchodzi twój los. Naprawdę.
Ty zajmij łóżko. Ja położę się na fotelach.
Nie ma szyby. Zmarzniesz.
Nic mi nie będzie.
Połóż się tutaj. Już spaliśmy razem. Będzie dobrze.
Obudził się w ciemności i leżał, słuchając jej oddechu, chrzęstu sztywnej skó-
ry starej kurtki okrywającej jej ramiona. Sublett wysłuchał jego opowieści, kiwa-
jąc głową, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie, a postacie Chevette i Rydel-
la odbijały się w jego lustrzanych szkłach kontaktowych. W końcu tylko cicho
gwizdnął i powiedział:
Berry, wygląda mi na to, że naprawdę masz problem. Poważne kłopoty.
Poważne. Rydell przesunął dłoń, przypadkiem muskając przy tym jej rękę
i dotknął wypukłości portfela w tylnej kieszeni spodni. Miał w nim resztę pie-
niędzy, a także wizytówkę Wellingtona Ma. A przynajmniej jej resztki. Kiedy
oglądał ją ostatni raz, była już w trzech kawałkach.
Prawdziwe kłopoty rzucił w mrok, a Chevette Washington uniosła brzeg
kurtki i przysunęła się bliżej, oddychając miarowo i głęboko.
Leżał tak, rozmyślając i po pewnym czasie wpadł na pewien pomysł. Chyba
był to najbardziej zwariowany pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł mu do głowy.
Ten twój chłopak powiedział do niej w maleńkiej kuchence matki Sub-
letta ten Lowell. . .
Co z nim?
Masz numer, pod którym można go złapać?
Polała płatki mlekiem. Sporządzało się je z proszku rozpuszczonego w wo-
dzie. Miało ten kredowy wygląd. Matka Subletta miała tylko takie. Sublett był
uczulony na mleko.
Dlaczego pytasz?
Chyba chcę z nim porozmawiać.
O czym?
O czymś, w czym chyba mógłby mi pomóc.
Lowell? On ci nie pomoże. Nie przejmuje się nikim.
188
No cóż rzekł Rydell czemu nie pozwolisz mi z nim pogadać.
Jeśli powiesz mu, gdzie jesteśmy, albo jeżeli wyśledzi to przez sieć, wyda
nas. A przynajmniej zrobiłby to, gdyby wiedział, że ktoś nas ściga.
Dlaczego?
Taki już jest.
Jednak podała Rydellowi aparat i numer.
Hej, Lowell?
Kto mówi, do cholery?
Jak leci?
Kto ci dał. . .
Nie rozłączaj się.
SÅ‚uchaj, pier. . .
Wydział Zabójstw SFPD.
Usłyszał, jak Lowell zaciąga się papierosem.
Co powiedziałeś?
Orlovsky. Wydział Zabójstw SFPD, Lowell. Ten wielki pierdoła z wielkim
pieprzonym pistoletem. Tam w barze? Pamiętasz? Zanim zgasło światło. Byłem
tam, przy barze, gadałem z Gównianym Edem.
Lowell znów zaciągnął się, tym razem chyba płyciej.
SÅ‚uchaj, nie wiem, o co ci. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]