[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a Harry w Holandii, nad ich dziwnym małżeństwem znów
zaświeci słońce.
Następnego dnia Marcus pojechał do Taunton. Było za
późno na rozmowę z Fentonem. Najwyżej mógł popatrzeć,
jak będą go wieszać.
Stanął nieco z boku rozgadanej ciżby, w miejscu, z którego
276
miał całkiem niezły widok na plac przed gospodą „Pod Bia
łym Jeleniem". Najpierw zjawili się dobosze. Zabrzmiał ponury
werbel. Tłum przycichł, chociaż ludzie widzieli już niejedno.
Podobne egzekucje były na porządku dziennym. Słońce przy
grzewało coraz mocniej. Muchy brzęczały w wilgotnym po
wietrzu. Marcus zdjął kapelusz i otarł spocone czoło. Szkoda,
że nie ma ani odrobiny wiatru, pomyślał mimo woli. Patrzył
dalej. Wokół siebie widział kobiety i dzieci. Kilku chłopców
wspięło się ojcom na ramiona. Wszyscy czekali na skazań
ców.
Nagle rozległ się szmer podniecenia. Ciekawość bra
ła górę nad współczuciem. W polu widzenia ukazało się
trzech więźniów. Fenton szedł jako ostatni. Marcus odru
chowo cofnął się o pół kroku, jakby chciał odsunąć się od
niego jak najdalej.
Pierwszy więzień miał siwe, krótko przycięte włosy i ubra
ny był w poplamiony kubrak. Szedł z trudem, wyglądał na
chorego. Drugi, mały i niepozorny, rozglądał się z przeraże
niem. Małe oczka żałośnie błyszczały w napuchniętej twarzy.
Sprawiał przykre wrażenie.
Marcus patrzył wyłącznie na Fentona. Ten stanął spokoj
nie w pobliżu szubienicy. Mocno zacisnął usta. Zachowywał
się arogancko nawet w obliczu śmierci. Powiódł wzrokiem po
gapiach, jakby wśród nich szukał okazji do ucieczki.
Kat założył pętlę na szyję pierwszego skazańca. Siwowłosy
mężczyzna chrapliwie wstrzymał oddech. Śmierć nastąpiła
szybko i po chwili skazaniec dyndał na końcu sznura, ze zła
manym karkiem.
277
Drugi wpadł w histerię na widok wisielca. Z dzikim, obłęd
nym wrzaskiem zaczął się szamotać i rzucać na ziemię. Do
padli go żołnierze. Dowódca gwardzistów posiniał z wściek
łości. Powstało zamieszanie. Tłum zafalował groźnie, ale
gwardziści już po chwili przywrócili porządek. Mały więzień
w drgawkach zawisł obok pierwszego. Dopiero wtedy wszy
scy spostrzegli, że trzeci zniknął. Zdumieni gwardziści bie
gali na wszystkie strony. Na próżno. Fenton przepadł niczym
kamień w wodę.
Zgodnie z obietnicą poczynioną żonie, Marcus istotnie wy
myślił ratunek dla Harry'ego. W tajemnicy przed Catherine
namówił starą Alice, żeby przygotowała czernidło do włosów.
Potem zajął się zbiegiem. Ciemna farba pokryła jego jasne
włosy i długą miękką brodę. Przez cały czas pobytu w ustron
nej jaskini Harry nie miał okazji, żeby się ostrzyc lub ogolić.
Z długimi włosami i czarnym zarostem w niczym nie przypo
minał dawnego cherubina.
Wszyscy w Saxton Court byli święcie przekonani, że
nowy służący, imieniem John Oakley, przyjechał z Lon
dynu razem z sir Rogerem. W myśl oficjalnej wersji miał
zastąpić tragicznie zmarłego Dickona. Służebne panny aż
przerywały pracę, żeby z westchnieniem spojrzeć za przy
stojnym brunetem.
W dniu wyjazdu Marcus z cichym rozbawieniem obserwo
wał z daleka krzątaninę żony. Nawet Catherine nie poznała, że
ma do czynienia z młodym Stapletonem. Owszem, ruchy Oak-
leya wydawały jej się dziwnie znajome, lecz była zbyt zajęta,
278
żeby o tym pomyśleć. Dopiero, kiedy wziął od niej ciężki ku
fer, niechcący spojrzała w jego niebieskie oczy. Odruchowo
rozwarła usta ze zdumienia.
- Harry? - szepnęła.
Młodzieniec w milczeniu przytknął palec do ust i poszedł
w swoją stronę. Catherine pobiegła na poszukiwanie męża.
Załomotała w drzwi jego sypialni. Na wezwanie wpadła do
środka. Marcus siedział na krześle i wkładał długie buty.
Spod oka zerknął na żonę. Zauważył, że jest czymś mocno
przejęta i zaczerwieniona. Z trudem łapała oddech. Niżej po
chylił głowę, żeby ukryć uśmiech.
- Co się stało, Catherine? - mruknął od niechcenia. - Wy
glądasz, jakbyś przed chwilą zobaczyła ducha.
-Marcusie... - wysapała. Rozejrzała się, żeby sprawdzić,
czy poza nimi naprawdę nikogo tu nie ma. - Widziałam,
Harry'ego. Zupełnie go nie poznałam! Dlaczego wcześniej nic
mi nie powiedziałeś?
- Dlaczego? - Parsknął śmiechem. - Moja droga Catherine,
skoro ty go nie rozpoznałaś, jest bezpieczny. To była mała pró
ba. Owszem, wciąż istnieje poważne ryzyko, ale podejrzewam,
że nikt w okolicy nie będzie się zbytnio przyglądał służącym.
- Och, Marcusie, jesteś cudowny! Dziękuję ci w imieniu
własnym i Harry'ego.
- Dziękujesz? - Wstał i popatrzył na nią z rozbawieniem. -
Przecież ci mówiłem, że zamierzam pozbyć się pana Stapleto-
na. To nie litość kazała mi go wyciągnąć z kryjówki. Pamiętaj,
Catherine, że wcale nie pomagam mu bezinteresownie. Przyj
dzie czas, że zażądam od ciebie zapłaty.
279
Catherine popatrzyła na niego z ukosa i na jej ustach poja
wił się tajemniczy uśmieszek.
- Możesz to zrobić zaraz. Marcusie, powtarzałam ci dzie
siątki razy, że jestem twoją żoną. Wciąż jestem ci przychylna.
To ty postanowiłeś żyć w celibacie.
- Większość kobiet na twoim miejscu wolałaby zimne łoże
niż niewczesne zaloty natarczywego męża.
- Dla ciebie moje łoże nigdy nie będzie zimne - zapewniła
go cicho. - Ani ja.
Marcus uśmiechnął się leniwie i z zadowoleniem. Delikat
nie pogładził żonę po policzku.
- Mam potraktować to jako zaproszenie? - spytał niespo
dziewanie czułym tonem.
Zarumieniła się aż po koniuszki uszu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]