[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalej, jakby nic się nie stało. Nie można kochać tak, jak
oni się kochali, i pozostać nie zmienionym. Cokolwiek
się stanie, zawsze będą bogatsi o swoje przeżycia.
-Trzy, cztery dni - wyszeptała. - Ross, nie możemy
zmarnować ani chwili.
- Dobrze, kochanie.
Szli razem przez łąkę, potem przez strumień. Przy
stając na zakręcie ścieżki prowadzącej do chaty, Ross
obejrzał się. Błękitne kwiatki skryły się pod ostrymi
listkami wychodzącymi z ziemi.
Wkrótce pojawią się konwalie pachnące miłością.
Tylko Orelia będzie cieszyć się ich wonią.
- Gotowe. - Ross wsunął na miejsce ostatni gont
i przyjrzał się swojej pracy. Teraz dom Orelii był już
zabezpieczony.
Gospodarstwo potrzebowało męskiej ręki. Od
śmierci Alonza przed trzema laty nikt nie naprawiał
- Jak myślisz? Pojedzie z nami, kiedy będziemy
wracać do domu?
- Nie, kochanie.
- Ale może tutaj umrzeć w samotności.
- Nie jest samotna. Alonzo i jej dzieci leżą na
wzgórzu za chatą.
- Jest tam też pusty grób z imieniem syna, który
zginął w bitwie na Pacyfiku. Było to jedyne dziecko
Orelii, które dorosło, ale i on nie zdążył przyprowadzić
do domu żony, dla której uszyła sukienkę.
Ross skinął głową i przytulił ją mocniej.
- Co się z nią stanie, kiedy nie będzie miała sił, by
pracować?
- Zaopiekuję się nią - obiecał. - Chociaż w ten
sposób odwdzięczę się za to, co dla nas zrobiła.
- Z początku nie mogłam zrozumieć, jak może być
tu szczęśliwa.
- Już dawno dokonała wyboru.
-I nigdy tego nie żałowała. To cudowne kochać tak
mocno.
Ross nie odpowiedział. Orelia i Antonia były do
siebie podobne, ale żyły w różnych epokach. Orelia
dawno podjęła decyzję. Antonia dopiero to zrobi.
Mógł tylko tulić ją do siebie i kochać przez ten krótki
czas, jaki im pozostał. Potem pozwoli jej odejść.
Było już popołudnie. Cienie wydłużyły się. Słońce
dotykało krawędzi gór. W milczeniu patrzyli na za
chód słońca. Kończył się jeszcze jeden piękny dzień.
- Musimy wracać, kochanie. - Ross pomógł jej
wstać. - Orelia czeka na nas.
- Z figlarnym uśmiechem i kolacją.
- I będzie zbyt zmęczona, żeby jeść.
Antonia roześmiała się, zapominając o smutku.
Była zbyt szczęśliwa, by myśleć o samotnej przyszłości.
116
- Ja też.
DUMA I OBIETNICA
119
podarstwo nie wyglądało tak pięknie od czasów mło
dości Lona.
-1 tak to nie wystarczy, aby odwdzięczyć się jej za
gościnę.
- Wolałabym, żeby nie mieszkała na odludziu.
- Masz rację - zgodził się Ross. - Ale wiesz, jaka
jest. Co jakiś czas będzie tu ktoś zaglądał. To tylko
parę godzin lotu.
Antonia zapomniała, że ma brudne ręce. Objęła
Rossa i przytuliła się do jego nagiej piersi. Pachniał
słońcem i mydłem. Słyszała bicie jego serca i ten dźwięk
zagłuszał inny, dochodzący z oddali.
- Po naszym odejściu Orelia poczuje się bardzo
samotna - mówiła, nie podnosząc głowy.
Ross uniósł jej twarz.
- Już wiesz, prawda?
- Że to koniec? - Antonia przygryzła wargi. Przysło
niła oczy rzęsami, nie chcąc, by w nie spoglądał. Po
chwili uniosła powieki. - Z początku myślałam, że to
ziemia drży, ale potem domyśliłam się, że to helikopter.
- Leci bardzo nisko.
-Musieli znaleźć już samolot i ślady, a teraz szukają
nas. Prawdopodobnie helikopterowi towarzyszy gru
pa poszukiwawcza.
- Powinniśmy się cieszyć. Nasza wędrówka już się
skończyła.
- Tak.
- Twoi bracia i Jacinda przestaną się wreszcie
martwić.
- To prawda. - Dotknął delikatnie blizny Antonii
i patrzył na jej twarz tak, jakby chciał ją na zawsze
zapamiętać.
- Znowu wrócimy do swoich spraw. Do naszych
bliskich. Ty do pacjentów, ja... - głos Antonii załamał
się. - Ross, nie chcę wracać.
118
DUMA I OBIETNICA
niczego. Ale teraz staruszka będzie miała zapew
nioną pomoc. Ross był jej dłużnikiem, a w rodzie
McLachlanów wszyscy solidarnie spłacali zaciągnięte
długi.
Oprócz tego była też Antonia.
Widział ją z dachu pochyloną nad grządką w ogro
dzie. Uśmiechnął się na myśl o jej niegdyś wypielęg
nowanych dłoniach, teraz szorstkich od pracy. Chciała
zająć się czymś, by odsunąć od siebie smutne myśli.
Pragnęła też zrobić coś dla Orelii.
Nigdy dotąd nie wyglądała tak pięknie. Słońce,
powietrze i śmiech sprawiły, że czuła się lepiej niż po
wizycie u najlepszej kosmetyczki. Śmiała się teraz,
pracując w ogródku Orelii.
Kiedy poczuła na sobie wzrok Rossa, spojrzała
w górę. Jej uśmiech wywołał w nim pożądanie. Była
jedyna, niepowtarzalna, a on był jej pierwszym męż
czyzną. Z bólem myślał o tym, że wkrótce wszystko się
zmieni.
Westchnął głęboko i powoli zszedł z dachu.
Antonia usłyszała jego kroki i rozpromieniła się.
Klęczała na wilgotnej ziemi, w ręku trzymała nasio
na, które Orelia zebrała w zeszłym roku. Pasmo
włosów opadało na policzek, na którym widniała
smuga ziemi.
Była ubrana w znaną mu czerwoną bluzkę i dżinsy.
Każdego dnia pragnął jej bardziej. Uchwycił ją za
ramiona i podniósł.
- Witaj - zamruczał, przytulił ją mocno i musnął
wargami jej usta. - Nie za długo pracujesz?
- Nie tak długo jak ty. I nie tak ciężko. Orelia miała
łzy w oczach, gdy zobaczyła zaorane pole.
- Gdzie ona jest?
- W domu. Przygotowuje specjalny placek z jabł
kami. Jest pełna podziwu dla ciebie. Mówi, że gos-
DUMA I OBIETNICA
Tuliła się do niego tak mocno, że czuł, jak jej
paznokcie wbijają mu się w ciało.
- Nie mamy żadnego wyboru - mówiła z goryczą
w głosie. - Wszystko, co zostawiliśmy, czeka teraz na
nas.
Ross czuł, że dziewczyna cierpi. Przez moment
chciał powiedzieć jej, aby zrezygnowała ze wszystkiego
i pozostała z nim. Ale nie powiedział nic, pozo
stawiając ją w przekonaniu, że tak musi być.
Antonia popatrzyła na las, na chatkę.
- Nigdy tego nie zapomnę. - Szare oczy patrzyły na
niego. - Kocham cię, Ross, i zawsze będę cię kochała.
Słyszał w jej głosie smutek i żal, że traci coś, co
mogłoby się stać.
- Lepiej, że mogłam cię kochać przez tak krótki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]