[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej nagość jakoś zakrył, bo ona gotowa zapaść się pod posadzkę kościelną.
I malarz ustąpił, domalował jej powłóczystą szatę, długą i bogatą, ale tak przejrzystą,
że przeświecające ciało było jeszcze bardziej nagie, bo niby wstydliwie okryte, a jednak
każdego kształtu, każdego szczegółu można się było domyślić.
- Spójrz - mówił malarz - jesteś teraz tak powabna, że grzechem byłoby dodawanie lub
ujmowanie czegokolwiek. Za kilka lat postarzejesz się, twoje piersi opadną, zrobią się żylaste,
schudniesz lub roztyjesz siÄ™, wreszcie kiedyÅ› umrzesz... A tutaj pozostaniesz wiecznie tak
piekielnie piękna, że każdy, kto spojrzy, będzie cię pożądał, jak pożądano kiedyś Marii
Magdaleny. Pokolenia mężczyzn będą wzdychały do twojej urody, choć twoje ciało już
dawno obróci się w proch. Cóż ci tam chwila drwiny? To, co pozostanie tutaj, jest tak
nieodparcie pociągające, że ludziom śmiech będzie zamierał na ustach.
Dziewczyna ryzykując wstyd już więcej nie nalegała o ubiór. Ze łzami w oczach
przytuliła się do niego.
Malarz zaczął wycierać jej łzy pachnącą chusteczką, którą wydobył spod fartucha.
Poczuła na policzku jego gorące usta i drapanie brody. Potem nawet chciała się bronić, ale
dlaczegoś nie mogła, nagła fala gorąca, gdzieś spod brzucha, posyła jej aż do piersi, pod
gardło.
Jego ręce czule błądziły po jej ciele, powodując omdlewającą słabość w nogach i nie
wiadomo, co by się stało, gdyby nagle nie dzgnęła ją świadomość, że to przecież dom Boży,
jak mawiał ksiądz Kiryk.
Wyrwała się więc znów ze łzami w oczach.
Malarz nie biegł za nią, patrzył, jak kieruje się ku drzwiom, potem uśmiechnął się
widząc, jak wraca. Wziął ją za rękę i zaprowadził na rusztowanie, kazał jej usiąść i patrzeć.
Sam zabrał się spokojnie do pracy.
Zaczął mówić niby to do niej, ale jakby również i do siebie. Opowiadał o tym, jak
twarde skały na deszczu, na wietrze kruszeją, jak pomiędzy drobiny kamienia pada nasionko
trawy, kiełkuje, potem wyrasta łąka... Mówił o pięknie zielonego zdzbła, o urodzie łani
przebiegającej łąkę, o zieleni pól wiosną, że to wszystko nazywa się smakiem, likworem,
urodą - czy jak tam kto chce - prawdziwego życia. %7łe życie, tak przecież krótkie, przeżyć
trzeba bez lęku, z podniesioną głową, swobodnie i pięknie. No, piękno, to samo w sobie puste
określenie, dla każdego znaczy co innego. Dla niego był to jakiś tam jego czysty rachunek.
Dzisiaj, w tej chwili nawet - mówił - złoży pędzle i może, jeśli będzie trzeba, iść na tamtą
stronÄ™...
- Na jaką  tamtą stronę ? - zapytała.
- Na tamten świat - powiedział pogodnie. - Umierać, moja droga, to jest znalezć się w
miejscu, gdzie zamyka siÄ™ rachunek...
- Ale każdy, nawet bardzo stary, uważa, że powinien jeszcze żyć, że ma jeszcze tyle
do zrobienia?
- To są skąpcy, dostali dużo, a żal im wydać grosza, wiecznie oszczędzali, aż
przegapili czas, kiedy już trzeba było zacząć wydawać... Ja do nich nie należę, wydałem już
co do grosza, dlatego mój rachunek jest na bieżąco - żadnych długów, żadnych  pózniej ,
wszystko już było.
To właśnie po to, tłumaczył dziewczynie, żeby nauczyć ludzi, ile z życia można
czerpać i wydawać, on maluje. Maluje i prawdę, że wszystko zamieni się w proch i wniwecz.
Ale także i to, że zanim się to stanie, są całe godziny i dni, które mogą tę marność
człowiekowi wynagrodzić. A nawet, być może, znajdzie się kiedyś taki mądry, który całe
swoje życie uczyni takim, jak nasze najszczęśliwsze minuty.
- Ten obraz - wskazał na zamalowaną ścianę - będzie przedstawiał całe nasze życie
wraz z jego złudami. Tu, w górze - pokazał ręką na szczyt krypty - będzie raj...
- O, Boże, wreszcie będę mogła zobaczyć, jak wygląda w raju!
- W raju, jak w raju - powiedział malarz - ludzie nie grzeszą, więc specjalnie ciekawie
tam być nie może, ot, dobrze utrzymany ogród i to wszystko. Widziałem coś takiego we
Francji w Vaux-le-Vicomte... Tu niżej będzie nasza Ziemia, najpiękniejsza część malowidła,
tutaj będziemy my, razem z tym wszystkim, czego się boimy. A boimy się rodziców,
sąsiadów, jak wy tu, na wsi, księdza, kościoła, państwa, Boga... Wiesz, że ludzie zawsze się
czegoś bali? Dawno, na przykład, z dnia na dzień spodziewano się końca świata. Potem bano
się głodu, moru, ognia, wojny. Dzisiaj już wiadomo, że i kryzysu też trzeba się bać... A
człowiek, żeby żyć pełną piersią, musi się wyzbyć lęku, musi być wolny. Kiedy przyjdzie
pora wolności?
I wówczas malarz przystąpił do wyjaśniania, że wolność to skarb, który każdy
człowiek nosi w sobie, i w życiu będzie jej miał dokładnie tyle, ile z siebie potrafi wydobyć.
Po prostu trzeba znalezć w sobie ukryte drzwi i otworzyć je, jeśli ktoś tego nie potrafi, życie
minie mu w niewoli u innych ludzi...
Do wyjaśnienia bliższych wskazówek, jak takie drzwi w sobie otworzyć, nie doszło,
bo do kościoła wszedł ksiądz. Chrząknął parę razy, stuknął groznie laską o posadzkę i
dziewczyna cicho jak kotka spłynęła z rusztowania, przyklękła pobożnie na środku kościoła
zwróciwszy twarz w stronę ołtarza, po czym czmychnęła.
Ksiądz wysysając głośno zęby lustrował postęp robót. Malarz pracował w milczeniu.
- Niepotrzebnie Maria Magdalena do Modryńcówny podobna, nie ma ona najlepszej
opinii we wsi.
- Jak wiadomo z  %7ływotów świętych ...
- Wiem, wiem! Nie będziesz mnie uczył. Mogłeś przynajmniej brzydszą namalować.
- Brzydka nie mogłaby być jawnogrzesznicą.
- No i nie powinna być do nikogo podobna.
- Z modela malowana, jak by mogła być niepodobna? Mam jej wąsy domalować!?...
- Broń cię Boże!
Ksiądz cmoknął jeszcze parę razy i wyszedł z kościoła.
Malarz pracował chwilę w milczeniu, aż nagle, ku zgorszeniu świętych pańskich na
kościelnych obrazach, huknął niepohamowanie dudniącym basem:
KsiÄ…dz po pokoju...
ksiądz po pokoju Gonił Magdę to trepkach!
Aż ją dogonił...
Aż ją dogonił W stodole na snopkach...
A tego były...
A tego były Nieprzyjemne skutki, Bo się narodził...
Bo się narodził Serafin malutki!
Zamilkł bojąc się, że Kiryk może wrócić, jak to już nieraz czynił, chcąc go zajść na
bezczynności, bo wszystkie kontemplacje malarza proboszcz nazywał bezczynnością i
nygusostwem.
Od tej rozmowy z malarzem Krysoczka chodziła jak we śnie. Faktem było, że ona
sama jeszcze wcześniej czuła, jak w jej wnętrzu coś się wydziera i aż łka do tej wolności.
Ciągle czuła na sobie delikatne dotknięcia jego dłoni i aż w głowie się jej mąciło z
tęsknoty do tych dotknięć. Przypominała sobie, że dotychczas to ją tylko szarpano, a
najczęściej obalano. Nie, nie miała do niego z tego powodu pretensji, ale czuła, że jest życie,
które można porównać tylko z szerokim lotem ptaka, i że takie życie jest w niej samej. Czuła
to już dawniej, malarz nie powiedział jej niczego nowego...
Nocą, leżąc samotnie w pościeli rozpalona jak węgiel, zaczynała cichutko nucić jakąś
melodię, która trwała w niej. Kiedyś to nucenie przerwało delikatne pukanie do okna, zerwała
się cała w ogniu, wyczuwała z daleka każdym zjeżonym włoskiem nadchodzącą rozkosz.
Czuła ją nawet w stopach, pod skórą podeszwy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl