[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gwałtownym ruchem w przód, a potem znieruchomiał. Robert Neville odczuł, jak wtedy
głowa bezwładnie odchyliła się do tyłu, a potem poleciała w przód.
Zimny pot wystąpił mu na czoło, gdy gorączkowo próbował zapalić. Ben Cortman już
wczepił się w niego paznokciami. Z obrzydzeniem odepchnął zimną, białą rękę.
- Neville, Neville!
Ben Cortman ponownie sięgnął do środka jakby wyciosanymi z lodu pazurami.
Neville znów odepchnął od siebie rękę Cortmana i począł gorączkowo manipulować przy
stacyjce. Trząsł się na całym ciele. Był bezradny. Z tyłu słyszał ich podniecone szybko
zbliżające się krzyki.
Krztusząc się, silnik samochodu ożył na powrót, a długi paznokieć Bena Cortmana
przesunÄ…Å‚ siÄ™ po policzku Neville'a.
- Neville!
Zacisnął z bólu pięść, która powędrowała w twarz Cortmana. Cortman upadł na
chodnik w momencie, gdy samochód - złapawszy pierwszy bieg - skoczył naprzód i zaczął
nabierać szybkości. Jeden z pozostałych, którzy go ścigali, zdążył dobiec i wskoczył na tył
samochodu. Przez chwilę Robert Neville widział ziemistą twarz z oszalałym wzrokiem
przytkniętą do tylnej szyby. Nagłym ruchem skręcił samochód w bok, w kierunku
krawężnika, potem odbił, strącając człowieka z tyłu, który rozpędzony biegł z wyciągniętymi
przed siebie ramionami, po czym uderzył gwałtownie w ścianę domu.
Serce Roberta Neville'a waliło tak mocno, że zdawało się, iż lada chwila wyskoczy mu
z piersi. Jego oddech był urywany, a ciało zimne i odrętwiałe. Czuł, jak krew sączy się mu z
policzka, ale nie odczuwał bólu. Pospiesznym ruchem dłoni otarł krew.
Mijał teraz róg ulicy, skręcając w lewo. Spoglądał to w lusterko wsteczne, to przed
siebie. Minąwszy niezbyt odległą przecznicę, skręcił znowu w prawo, w ulicę Haas. Co
będzie, jeśli pobiegli na skróty, przez podwórko i przetną mu drogę?
Zwolnił nieco, aż pojawili się, wypadając zza rogu jak stado wilków. Nacisnął
mocniej na gaz. Zakładał, że wszyscy go ścigają.
Czy mogli domyślać się, jaki miał plan?
Znów nacisnął gaz, samochód skoczył naprzód, mijając kolejne domy. Zniknął za
rogiem z szybkością osiemdziesięciu kilometrów i przemknął przez krótką ulicę prowadzącą
do Cimarron, potem znów skręcił w prawo.
Wstrzymał oddech. Przed jego domem nie było nikogo. Jeszcze więc była szansa.
Będzie musiał rozstać się z samochodem, nie było czasu, żeby schować go do garażu.
Szybkim ruchem kierownicy podjechał do krawężnika i pchnięciem otworzył bramę. Rzucił
się w kierunku domu, słysząc falę nadchodzących zza rogu krzyków.
Powinien zaryzykować i zamknąć garaż. W przeciwnym razie mogliby zniszczyć mu
prądnicę. Chyba jeszcze nie mieli czasu tego zrobić. Podbiegł drogą podjazdową do garażu.
- Neville!
Odskoczył do tyłu, zobaczywszy Cortmana wypadającego z półmroku, jaki panował
wewnątrz garażu.
Cortman wpadł na niego i niemal powalił go na ziemię. Poczuł mocne, zimne ręce
Cortmana zaciskające się na jego gardle, na twarzy miał jego cuchnący oddech. Siłując się,
potoczyli się na chodnik, a dwa białe kły wystające z ust Cortmana zbliżyły się do gardła
Neville'a.
Natychmiast poderwał prawą pięść i poczuł, jak zatrzymała się niemal w gardle
Cortmana. Dobył się stamtąd zdławiony dzwięk. Zza rogu wypadł i, wrzeszcząc, biegł wzdłuż
ulicy jeden z nich.
Zdecydowanym ruchem Robert Neville uchwycił Cortmana za jego długie, tłuste
włosy i mocnym ciosem rzucił go wzdłuż ścieżki, aż z całym impetem uderzył w bok samo-
chodu.
Błyskawicznie spojrzał na ulicę. Nie ma już czasu na garaż! Rzucił się do wejścia,
mijając róg domu. Był już na werandzie. Nagle zamarł.
 O Boże, klucze!
Wciągając gwałtownie powietrze, odwrócił się i z przerażeniem pobiegł do
samochodu. Ben Cortman właśnie podnosił się, warcząc. Neville unieszkodliwił go ciosem
kolana w białą twarz, tak że upadł z powrotem na chodnik. Potem wpadłszy do samochodu
wyrwał ze stacyjki spięte łańcuszkiem klucze. Kiedy schylony wychodził z szoferki, skoczył
na niego jeden z nich. Neville skulił się i schował z powrotem do samochodu. Skaczący
człowiek potknął się o jego nogi i runął ciężko na chodnik. Robert Neville wyskoczył na
zewnątrz i przemykając trawnikiem, kilkoma skokami znalazł się na werandzie.
Zatrzymał się na moment, by znalezć właściwy klucz i wtedy kolejny skoczył na
schody werandy. Impet jego ciała rzucił go na drzwi. Czuł znów na sobie ciepły fetor, ciężki
od zapachu krwi, widząc, jak rozdziawione usta celują w jego gardło. Neville uderzył go
kolanem w pachwinę, a potem, oparłszy się całym ciężarem o ścianę domu, uniósł stopę i
pchnął go na kolejnego wampira, który już dobiegał przez trawnik.
Sięgnął na oślep do drzwi i przekręcił klucz w zamku. Jednym pchnięciem otworzył
drzwi i wśliznął się do środka. Odwracając się, by zatrzasnąć drzwi, zobaczył rękę sięgającą
za nim do środka z szybkością pocisku. Przytrzasnął ją z całej siły drzwiami, aż dało się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl